wtorek, 6 sierpnia 2013

Charakterem trochę Alpy, duszą prawdziwe Karpaty (Rumunia 2011, część II).

     Czy warto czasem przemoczyć buty, zmarznąć, a potem walczyć psychicznie z kurczącym się żołądkiem? Na to pytanie odpowiedzieliśmy sobie w 4 i 5 dniu naszego pobytu w Górach Rodniańskich. Tak bardzo chcieliśmy, by w końcu dane nam było zobaczyć panoramy tego wyjątkowego miejsca - istnej perełki w morzu Karpat Wschodnich i sprawdzić, czy faktycznie odnaleźć tu można nutę alpejskości. Pragnienie to, przy pomocy matki natury, przewiało chmury, odpędziło deszcz i przygnało słońce, które rozświetliło niezwykłe widoki. Rozpoczęły się piękne rodniańskie dni, które dostarczyły nam wielu niezapomnianych atrakcji...


      

1 sierpnia 2011 - Natura podpowie najlepiej...

     Tej nocy karimata pełniła rolę zjeżdżalni, a targany wiatrem namiot fundował dodatkowe „atrakcje”. Jednak nam wcale nie było tak radośnie, jak w wesołym miasteczku. Nareszcie witamy nowy dzień. Niestety, owo westchnienie ulgi szybko zamienia się  w markotne „ehhh”, gdy wychyliwszy głowę z namiotu widzimy mleczny krajobraz i niewielką ilość wody w menażkach. Analiza naszego położenia wskazuje na to, że zamiast przy szczycie Vf.* Gărgălău odbić w lewo, pognaliśmy do przodu za skałki Picioru Danciului. Teraz, znowu we mgle, musimy odnaleźć drogę powrotną na szczyt i tam szukać biało czerwonych kresek. Po kilku łykach deszczówki wdziewamy mokre buty, zwijamy wilgotny namiot i wraz z rumuńskimi towarzyszami wyruszamy w poszukiwaniu szlaku. Gdy ponownie stajemy na szczycie i widzimy słupek z napisem: „MUNTII RODNEI VÂRFUL GĂRGĂLĂU 2158 M.”, wracają dobre humory. W końcu jesteśmy pewni naszego położenia! Mgła nieco się rozrzedza, dzięki czemu dostrzegam za zakrętem, pod trawami, namalowany na małym kamieniu biało-czerwony znaczek. Bardzo „oczywista” lokalizacja oznakowania szlaku!

Vf. Gărgălău stał się porannym bohaterem dnia
Ten szczyt długo popamiętam
  
Im bliżej Şaua* Gărgălău (1907 m n.p.m.), tym bardziej rzedną nam wesołe miny. Mleko dookoła, mżawka wręcz wisi w powietrzu, a niedługo trzeba będzie podjąć decyzję o dalszej wędrówce… lub jej zakończeniu. Stojąc na przełęczy czujemy prawdziwe rozdarcie. Nasi koledzy są decydowani schodzić niebieskim szlakiem do przełęczy Prislop, a my z rzewną miną patrzymy na kierunek czerwonych kresek biegnących w głąb Gór Rodniańskich. I właśnie w tym momencie przyroda sama daje nam podpowiedź. Mgła i mżawka stopniowo ustępują, a chmury powolutku zaczynają unosić się do góry. Odsłaniają się pierwsze widoki na doliny i gdzieniegdzie nieśmiało przebijają się wierzchołki szczytów. Już wiemy, który kierunek obrać J. Przed odejściem Dani koryguje jeszcze drogowskaz szlaków, który pod wpływem wiatru dowolnie zmienia położenie, kompletnie dezorientując turystów. Tego typu zjawisko znamy dobrze z  Şaua Ineuțuli. Dani na koniec ostrzega nas jeszcze przed tutejszymi Gipsy - Cyganami zbierającymi borówki. Żegnamy naszych dwóch rumuńskich towarzyszy i pełni nadziei ruszamy w dalszą wędrówkę rodniańskim czerwonym szlakiem.

Rodnianki powoli odsłaniają swoje długo skrywane widoki

Tutaj turysta sam ustawia sobie drogowskaz
.
Minąwszy idealny wodopój, docieramy do Lala* Cailor, tuż pod Şaua Galațului. Dzisiaj biwak robimy bardzo szybko. Ponieważ zapowiada się poprawa pogody, chcemy poczekać na piękne widoki… tak wiele z nich nam uciekło w ostatnie dni. A i chlupania w butach nam już dość! Mateusz zabiera wszelkie możliwe butelki oraz naczynia i wędruje po wodę do źródła, a ja ogarniam nasz dzisiejszy domek. Niedługo potem rozpoczynamy chillout… Na kamieniach suszą się mokre rzeczy, a my, w końcu umyci, zalewamy puste żołądki ciepłą strawą. Drzemka przychodzi znienacka…

W pewnym momencie słyszymy gwary rozmów. Wychylamy głowy z namiotu i zauważamy maszerujących ścieżką Cyganów. W jednej ręce trzymają wiaderka, a drugą machają w naszym kierunku. Zagadują do nas w ichniejszym języku, a my dedukując pytanie o  narodowość, odkrzykujemy: "Polonia!". Odpowiedzią są uśmiechy i okrzyki: "Da, da, Podolski, Kloze!"...

Wieczorem biegam na łące niczym dopiero co nakręcony bączek. Chmury już są całkiem wysoko, a nam ukazały się piękne, oświetlone prze delikatne, wieczorne słońce góry. Widzimy część naszej wczorajszej trasy, którą przebyliśmy we mgle. Postanawiamy, że jeszcze kiedyś tu wrócimy i nadrobimy widoki z Vf. Gărgălău, Omului, Cişa i Ineu. Czuję, że ten wieczór to nagroda za naszą cierpliwość i wytrwałość. Teraz dopiero dostrzegamy, gdzie tak naprawdę jesteśmy.

Wieczór odkrywa przed nami piękno miejsca, w którym jesteśmy


Nasza wczorajsza droga z kopułą sławnego Vf. Gărgălău na przodzie, Vf. Clăii, Vf. Omului i najeżony wapieniami Vf. Corongişu

Radość z bycia tutaj dodaje skrzydeł



.

2 sierpnia 2011 - Alpejskie Karpaty czy karpackie Alpy?

     Wreszcie, po tylu dniach, budzi nas słońce. Naładowani nową energią maszerujemy na Vf. Galațului (2048 m n.p.m.), przez którego przewalają się niezdecydowane jasne chmurki. Będziemy widzieć piękne panoramy ze szczytu, czy nie? Pewnie po to, aby pozostała w nas nutka ciekawości, coraz ciekawsze widoki co chwilę przesłania nam delikatny chmurny woal. W sumie ma to też swój urok.

Na taki poranek czekaliśmy

Wschód odsłania piękno Gór Rodniańskich...

... a zachód wciąż skrywa tajemnicę.



.
Nieco mniej uroku ma w sobie spotkanie w okolicy Şaua Leptelui. Owy uroczy woal odsłania nam najpierw urocze wielkie stado owiec, a potem, znienacka, ich „uroczego” opiekuna, który pędzi ku nam lotem błyskawicy. Tym razem nie kulimy ogonków gdzieś za skałą. Przyjmujemy postawę twardzieli i na wyszczerzone kły oraz głośne szczekanie odpowiadamy groźnymi okrzykami, zdecydowanym chodem i wystawionymi kijkami. Postawa ta przynosi korzystny dla nas rezultat. Z podniesionymi czołami maszerujemy na kolejny dwutysięcznik – Vf. Laptelui Mare (2172 m n.p.m.).

Jeszcze na luzie zauważamy spore stado owiec pod nami - widok  iście przyjemny...

... chwilę potem, ze zwiększonymi stężeniem adrenaliny we krwi, żegnamy ich opiekuna

Gdy zbliżamy się do Vf. Laptelui Mare, Rodniany wreszcie chcą pokazać się w swojej pełnej krasie

.
Tutaj chmury przestały bawić się z nami w kotka i myszkę. Dookoła widzimy kwintesencję piękna Gór Rodniańskich. Nic dziwnego, że to usiane dwutysięcznikami, najwyższe pasmo Wewnętrznych Karpat Wschodnich potocznie określa się mianem Alp.

Patrzymy teraz na strome zbocza ozdobione piargami (szczególnie osobliwie prezentuje się "opiarżony" Vf. Puzdrelor (2189 m n.p.m.)) i skaliste granie – czy aby na pewno jesteśmy w Karpatach Wschodnich? Miejsce to wyróżnia się pośród wschodniokarpackich pasm górskich. Główne pasmo Gór Rodniańskich, w tym cała plejada dwutysięczników, zbudowane jest ze skał pochodzenia krystalicznego – łupków, granitów i gnejsów. Napotkać możemy również wytwory osadowe, jak np. wapienie, dolomity i piaskowce. Pojawiają się także skały pochodzenia wulkanicznego. Prawdopodobnie największy wpływ na wyjątkowy charakter tych gór miał pewien plejstoceński najeźdźca. Lodowiec potrafił „namieszać” nawet tutaj. I to właśnie dzięki niemu góry te zyskały nutę alpejskości. Delikatnie prezentują się tu różne formy powstałe na skutek zlodowacenia. Dawny zasięg pola firnowego obrazują kotły lodowcowe, często ozdobione przez niewielkie jeziorka – wystarczy przypomnieć sobie nasz pierwszy biwak przy Lala Mică, tuż nad Lala Mare. Kolejnym śladem zlodowacenia są U-kształtne doliny, czyli żłoby lodowcowe, które zostały uformowane na bazie starych dolin rzecznych. Postglacjalny charakter Alp Rodniańskich najlepiej obserwuje się w okolicy ich najwyższego szczytu - Pietrosula.

"Opiarżony" Vf. Puzdrelor zasługuje na chwile uwagi

Wreszcie możemy pooglądać Rodniany w pełnej krasie


.
Rodnianki urzekają nas nie tylko swoją rzeźbą. Jak na kobietę przystało, rozpływam się nad różowo-fioletowym kwiatostanem krwawnika pospolitego rosnącego tuż przy szlaku. Pośród ponad 1100 gatunków roślin, w tym wielu endemicznych, w Górach Rodniańskich spotkać można m. in. szarotkę alpejską, różanecznik wschodniokarpacki, goryczki (żółtą, wiosenną, bezłodygową, kropkowaną), sasankę alpejską oraz najważniejszy tutejszy endemit – firletkę śnieżną.

Chwilę po przejściu przez Şaua Puzdrelor musimy policzyć stan naszych suszarek. Czeka nas przeprawa przez gęstą kosodrzewinę z plecakami obwieszonymi praniem. „Dwie pary skarpet, dwie pary majtek, koszulka…” – co chwilę wyliczamy obserwując wzajemnie swoje plecaki. „Stan bez zmian, nic nie zostało w kosówce” – meldujemy przedzierając się przez ciemnozielone, kujące zarośla. Wędrując głównym grzbietem Gór Rodniańskich nie uświadczymy towarzystwa zbyt wielu drzew, ale zaznaczyć trzeba, że około 60% ich powierzchni pokrywają lasy. U podnóży, w rejonie dolnoreglowym występują buki (do 1100 m n.p.m.), a regiel górny dominują świerki (1100 – 1500 m n.p.m.). Przy wysokościach około 1500 – 1900 m n.p.m. spotkać możemy roślinność subalpejską, taką jak: kosodrzewina, jałowiec halny lub olchę zieloną. Wędrując wyżej znajdujemy się w paśmie połonin.

Z praniem na plecach podziwiam kwiaty krwawnika. Kobiece, nieprawdaż?

W sam raz miejsce na zgubienie majtek lub skarpetek z plecakowej suszarki



.
Po kosówkowej przeprawie, w okolicy Tarnița* Bârsanului, zasłużoną popołudniową herbatkę pijemy patrząc na Vf. Buhăescu Marè (2268 m n.p.m.) i jego sąsiada, czyli najwyższy szczyt tych gór – Pietrosu Mare (2303 m n.p.m.), tzw. Pietrosul, wystający zza  Vf. Grohotu (2203 m n.p.m.). Obydwaj wyraźnie dominują nad otaczającym krajobrazem. Ciekawe czy uda nam się dzisiaj stanąć na ich szczytach? Póki co zbieramy siły przegryzając bakalie kabanosami i popijając herbatą...

Vf. Buhăescu Marè i wierzchołek Pietrosula wystający zza Vf. Grohotu zdominowały zachodnią panoramę

*
Słońce przygrzewa coraz mocniej, a obraz wysuszonych do białości konarów drzew u podnóży Vf. Negoiasa Mare (2041 m n.p.m.) potęguje poczucie żaru, który zaczyna lać się z nieba. Niedługo powinniśmy dotrzeć do źródła przy Şaua Între Izvoare, ale wcześniej zaliczamy jeszcze spotkanie z kozami, psami pasterskim i stadem owiec. Póki co, z istot żywych, najczęściej widzimy nie z ludzi, nie niedźwiedzie brunatne (może i na szczęście), lecz zwierzęta pasterskie…

Jednak nie tylko owce, kozy czy pieski pasterskie wnoszą życie w te góry. Ich rdzennymi mieszkańcami są wilki (przedwczoraj mieliśmy okazję obserwowania kupy jednego z nich), niedźwiedzie brunatne, rysie, żbiki, wyeliminowane i osiedlone na nowo kozice, orły przednie, kuraki (głuszce i cietrzewie), żmije, salamandry, jaszczurki, a nawet prawdziwe perełki – traszki karpackie (będące endemitem). Jeżeli mówimy o alpejskości tego miejsca, nie można pominąć kwestii świstaka. Tak, tak, jest i tu. Może nie zawija mlecznej czekolady w sreberka, ale za to poświstuje sobie w okolicy Pietrosula. Tak naprawdę nie jest on rdzennym mieszkańcem tych gór – w 1973 roku sprowadzono go z Alp.

Suche do białości gałęzie + żar z nieba. Podkręcamy tempo idąc w kierunku źródła

Zamiast turystów spotykamy kozy...

... i kolejne już stado owieczek




*
Minąwszy Vf. Repede (2074 m n.p.m) i Vf. Cormaia (2033 m n.p.m.) (no właśnie, „minąwszy”… następnym razem już nie odpuścimy wyjścia na te szczyty !) – pora na nieco większe gabarytowo zwierzęta. Podchodząc na Vf. Obârşia-Rebri (2052 m n.p.m.) zauważamy na szczycie nic innego, jak stado krów z dorodnymi bykami. Widząc ogromne rogi dumnie stąpających nad nami panów stada, stwierdzam, że nie mam ochoty na bliższe spotkanie z tego typu osobnikami. Z żalem trawersujemy szczyt, by tuż za nim, na rozległej skale wcinać obiadek, obserwując bydło z bezpiecznej perspektywy.

Krowy pilnują szczytu Vf. Obârşia-Rebri. Czujemy się obserwowani...

Bydło za nami, a teraz, przy eleganckim stole, cieszymy się obiadem...
... podglądając rogatych sąsiadów





*
Drogę na Tarnița „La Cruce” pokonujemy w sąsiedztwie pasących się koni. Mam nadzieję, że pozostaną największymi osobnikami napotkanymi tego dnia. Póki co, na przełęczy natrafiamy na mocno wyluzowanych Słowaków (później się okaże skąd w nich tyle luzu J). Dowiadujemy się, że przy poniższym jeziorze Rebra rozbili biwak i jutro planują wyjść na Pietrosula. Musimy podjąć decyzję co do naszej dalszej drogi – król Rodnianek dziś wieczorem czy jutro rano? Pogoda piękna, letni dzień jest długi – idziemy! Najwyżej zaliczymy biwak przy stacji meteorologicznej w kotle pod szczytem. Tuż za Vf. Rebra (2119 m n.p.m.) na chwilę żegnamy się z czerwonymi kreskami i na szczyty Vf. Buhăescu Mic i Marè (2268 m n.p.m.) gramolimy się szlakiem niebieskim. Z jednej strony głód dociska nam brzuchy do kręgosłupa, a z drugiej ciężki plecak wbija się w plecy. I tutaj los zsyła nam nie futrzaste, nie rogate, ani tym bardziej sierściaste stworzenia, lecz przemiłe Polki - atostopowiczki biwakujące w Borszy (rum. Borşa), które na Buhăescu Marè wygrzebują batony z kieszeni dzieląc się z nami. Wcinając słodkości obserwujemy wyjątkowy krajobraz wokół najwyższych szczytów Karpat Wschodnich, który delikatnie odzwierciedla to, co działo się tu około 1,5 miliona lat temu.


Jezioro L. Rebra pod przełęczą "La Cruce" wygląda jak ślimaczek z czułkami


Dolina o charakterze kotła rozpostarta u stóp Vf. Rebra oraz Vf. Buhăescu Mic i Marè przypomina pomarszczony dywanik.

Dobrze zarysowane wierzchołki i pofałdowany krajobraz naszej dzisiejszej trasy

W piarżystym otoczeniu spoglądam na szczyt króla Gór Rodniańskich - Vf. Pietrosu Mare

Kociołek polodowcowy zawieszony pod grehotami Vf. Grohotu.


.
Na sam szczyt prowadzi kamienna ścieżka otoczona od północy nieco zdewastowaną, metalową liną. Sam wierzchołek zdobi, a raczej szpeci, kamienny schron z metalowymi, ciężkimi drzwiami, pokryty papą – pozostałość po dawnej stacji meteo. Budynek ten może posłużyć jako schronienie w czasie załamania pogody. Na szczęście, nie przysłania on w żaden sposób pięknej panoramy, jaką funduje to miejsce. Pod nami, w północnym karze, chowa się w cieniu stacja meteorologiczna, a dalej rozpościera się Borşa. Jednak, to górskie, bezkresne panoramy zapierają nam dech w piersiach. W wieczornym słońcu kąpią się całe Rodniany, a także wierzchołki Gór Țibleş i Marmaroskich.

Okazuje się, że najwyższe partie Gór Rodniańskich są dzisiaj bardzo polskie. Po wdrapaniu się na szczyt Vf. Pietrosu Mare (2303 m n.p.m.), czeka nas kolejne sympatyczne spotkanie, tym razem z grupą przewodników beskidzkich z katowickiego PTTK, którzy rozbili namioty pod Tarnița „La Cruce”. W gwarze rozmów i śmiechu podziwiamy piękną wieczorną panoramę z Pietrosula.

"Iść, ciągle iść, w stronę słońca..."

Polski Pietrosul
Borşa schowana między Górami Rodniańskimi i Marmaroskimi

A takie widoki po całym dniu wędrówki...

... dają nam prawdziwe szczęście

Obserwując uśpiony już kociołek z L. Iezer, odchodzi nam ochota na biwakowanie tam. Chcemy nacieszyć się uciekającym już dniem. Podejmujemy decyzję o wróceniu pod przełęcz „La Cruce” i noclegu przy L. Rebra. Obserwując góry kładące się spać, gdzieniegdzie chowające pod delikatną białą pierzynką, czujemy, że podjęliśmy słuszną decyzję. Wcale nie chcemy jeszcze rozbijać biwaku. Nogi same nas niosą. Zmęczenie i ból pleców znikają w obliczu spektaklu, który rozgrywa się w około. Na koniec dnia wychodzimy na Vf. Rebra (2119 m n.p.m). Wytrwałość zostaje nagrodzona. Dzień żegnamy w towarzystwie koni pasących wśród ostatnich przebłysków światła.

Cyrk z L. Iezer już śpi

A my ogrzewani ostatnimi promieniami słońca wędrujemy wśród ciepłych grehotów




Na dobranoc lekka kołderka przytula góry

W jeziorku przypominającym stopę dinozaura odbijają się ostatnie promienie słońca

Dla nas to prawdziwa nagroda i wytchnienie po ostatnich dniach
*
Na miejsce biwakowe docieramy o zmroku. Mateusz idzie do źródełka, a ja oczyszczam teren pod namiot zbierając kupy. Cóż za podział obowiązków! Dzień wieńczy pyszny barszczyk z uszkami, który otrzymujemy od dobrodusznej koleżanki z PTTK. Ciszę przerywa wycie pieska, przygarniętego przez Słowaków leżący przed namiotami i patrzących w niebo. Podobno spalili wcześniej sporo zielska i teraz fruwają gdzieś w rodniańskim kosmosie. Nam tak naprawdę niewiele brakuje do tego stanu. Nie wiem czy to zmęczenie, czy upojenie pięknem dzisiejszego dnia, a może radość z tego, że się nie poddaliśmy i jesteśmy tutaj…

Marmurowe dobranoc...


.
Niech sobie niektórzy potocznie nazywają te góry Alpami, ja zasypiam w miejscu o prawdziwie karpackiej duszy, myśląc o zielonych połoninach i koniach pasących się na górskich zboczach...



*Şaua, tarnița = siodło, przełęcz; Vf. (vârful) = szczyt; L. (lacul) = jezioro

W tekście wykorzystano informacje przeczytane:
- w Wikipedii


5 komentarzy:

  1. a jaka odmiana od Chorwacji co? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to Chorwacja była mega odmianą na przestrzeni ostatnich lat ;)... czasem trzeba :P, heheh... ale małą szczyptę górek też liznęłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. moim marzeniem jest Rumunia i tamtejsze góry! A przede wszystkim... trasa transfogarska ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szosa Transfogaraska to potężna budowla, naprawdę warto przejechać cały odcinek. Widoki i wrażenia niezapomniane. Najlepiej autem w kilka osób na zrzutkę :)

      Usuń
  4. Rzeczywiście góry w Rumunii są przepiękne, polecam wszystkim. Jednak na początku obowiązkowo polskie :)

    OdpowiedzUsuń

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.