wtorek, 15 października 2013

Tatry Zachodnie inaczej cz. I - Baraniec

Na łamach bloga niejednokrotnie przedstawialiśmy nasze  alternatywne postrzeganie turystyki górskiej, zarówno jeśli chodzi o sposoby dojazdu, wyboru pasm górskich i przemierzanych szlaków jak i sposobów na nocleg czy też kuchni górskiej. Podczas planowania ostatniej wizyty w Tatrach Zachodnich (przełom września i października) po raz kolejny zawładnęła nami chęć zrobienia czegoś inaczej niż to zwykle bywa, a gdy do tej chęci dodamy jeszcze nutkę przygody i małego survivalu, to pokusa na alternatywę zaczyna robić się już całkiem spora. Czy można oprzeć się wizji przejścia pasma, które aż kipi od jesiennych barw i jest rzadko uczęszczane przez turystów, a na koniec dnia poczuć trochę dzikości i przespać się na polanie w klimatycznej, drewnianej chatce, z dala od komercyjnych i drogich „hoteli” górskich?




/
30 września - 1 października 2013

Ciemność widzę

Naszą kolejną już w tym roku wizytę w Tatrach rozpoczęliśmy inaczej niż zwykle. Zazwyczaj bywa tak, że w góry udajemy się skoro świt (czasami w środku nocy) i na szlaku meldujemy się jeszcze o poranku. Tym razem, za sprawą małych komplikacji w transporcie, u wejścia do Doliny Chochołowskiej stawiamy się ok. 19, czyli grubo po zachodzie słońca, kiedy to już zmrok opanował dolinę. Chodzenie w ciemności w lesie nie należy wg mnie do przyjemnych, dlatego mały dreszczyk emocji towarzyszy mi na początku wędrówki do schroniska. Na szczęście mamy czołówki. W normalnych okolicznościach nie jestem zwolennikiem asfaltu w górach, tym razem jednak cieszę się, że mogę nim podążać. Na wszelki wypadek nie rozglądamy się po lesie, tylko idziemy wpatrzeni w asfalt, żeby nie wypatrzeć jakichś wielkich świecących oczu w zaroślach. Lepiej być nieświadomym co nas otacza. Z pomocą adrenaliny wędrujemy bardzo szybko, po drodze mijając kilka osób i samochodów, dwugodzinną trasę do schroniska pokonujemy w „godzinę z minutami”. W naszym odczuciu schronisko na Polanie Chochołowskiej jest jednym z najlepszych w Tatrach. Panuje w nim przyjazna atmosfera, jest dobrze wyposażone, schludne i zawsze trafiamy na przemiłą i pomocną obsługę oraz ciekawych ludzi gór. Nigdy nie spotkało nas w nim coś nieprzyjemnego. Zasypiamy w 12-os. pokoju, a z nami tylko dwójka turystów.

„Chmurzasty” pokaz

Dziś chcemy udać się na Baraniec (2185 m n.p.m.), położony po słowackiej stronie, trzeci co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich. O świcie wychodzimy ze schroniska i ścieżką koloru żółtego maszerujemy na Grzesia. Mam do niego duży sentyment gdyż jest on moim pierwszym zdobytym szczytem w Tatrach jeszcze w podstawówce. Do dziś pamiętam, jak ścigałem się z kolegą ze starszej klasy o imieniu Grzegorz, który za wszelką cenę chciał wejść na wierzchołek jako pierwszy. Gdy wychodzimy ponad poziom lasu, wszystko wokół zasłonięte jest przez chmury. Na Grzesiu po raz kolejny nie widzimy zbyt wiele.

Na Grzesiu widoków brak


.
Taka aura towarzyszy nam aż do podejścia na Rakoń przez Długi Upłaz. Z każdym kolejnym krokiem chmury robią się coraz rzadsze i rzadsze, aż w końcu wychodzimy ponad nie i możemy oglądać bajeczną krainę ponad chmurami. To cudne zjawisko to inwersja termiczna (wzrost temperatury powietrza wraz z wysokością) dzięki któremu chmury zalegają w dolinach, a szczyty są ich pozbawione i wystają ponad nie. Z minuty na minutę chmury zmieniają kształty i położenie, tworząc prawdziwy spektakl. Sypią się ochy i achy :) Na szlaku oprócz nas nie ma nikogo. Nawet gdy docieramy na bardzo popularny Wołowiec, wciąż możemy podziwiać krajobrazy nie dzieląc ich z nikim innym. Spoglądamy na wschód – rudo, spoglądamy na zachód – rudo. Tatry Zachodnie są właśnie teraz najpiękniejsze, kiedy barwy żółci, czerwieni i pomarańczy mieszają się ze sobą i pokrywają górskie stoki. 

Doliny zatopione w chmurach

A my ponad nimi

Od prawej Wołowiec, Łopata i Starorobociański

Rudo wszędzie...

Na Wołowcu też rudo, w tle Rohacze

Trzy Kopy, Banikov też rude :)

Całe Tatry rude :)
 
Kierujemy się dalej na południe, podchodzimy na Rohacze, które swoim wyglądem bardziej przypominają szczyty Tatr Wysokich niż Zachodnich. Stromo opadające ich północne ściany robią wrażenie.  Jest ich dwóch, a na naszej drodze jako pierwszy staje Ostry. Szlak prowadzi ostrą granią, miejscami jest bardzo eksponowany i budzący grozę. Nie dziwi więc fakt nazywania tego odcinka „Orlą Percią Tatr Zachodnich”. Po wdrapaniu się na szczyt Ostrego, dalsza ścieżka jest już łatwiejsza. Szast-prast i już siedzimy na wierzchołku wyższego z rohackich braci – Płaczliwym (2125 m n.p.m.). A widoki są obłędne…

Podchodzimy na Rohacza Ostrego

Chmury przewalają się przez rude grzbiety

Grań Rohaczy jest wymagająca

Pasmo Barańca (po prawej) i Jakubiny (po lewej)

Basiulka na tle pasma Barańca

Panorama na zachód z Rohacza Ostrego

Widok na wschód z Rohacza Płaczliwego

Rohacz Ostry na I planie, na drugim Łopata, a dalej morze chmur

Dalsza grań Tatr Zachodnich widziana z Rohacza Płaczliwego


Sjesta połączona z sesją fotograficzną nie trwa długo, ruszamy w kierunku pasma Barańca, które jest boczną granią odchodzącą na południe od głównej grani Tatr Zachodnich. Długi na 6 km grzbiet ma dwie wyraźne kulminacje – Smrek i Baraniec. Gdzieś w połowie podejścia na pierwszą z kulminacji, otaczający nas krajobraz powoli zasłonięty zostaje przez chmury. Wędrówka w takich okolicznościach trochę się dłuży, gdyż nie mamy orientacji gdzie jesteśmy i ile pozostało nam jeszcze do pokonania. Podejście z Przełęczy Jamina na Baraniec, które z daleka wydawało się mało wymagające, w rzeczywistości nie jest spacerkiem i na jego pokonaniu tracimy sporo energii. Co więcej, jeśli przez cały dzień na swojej drodze napotkaliśmy tylko kilku turystów, tak teraz mijamy sznur młodzieży szkolnej schodzącej ze szczytu, rozciągniętej na dystansie 15 min marszu. Chyba ze 100 osób. Tak jak podczas podejścia na Rakoń, tak i teraz, na kilkadziesiąt metrów przed kopułą szczytową wychodzimy ponad chmury. Jednak tym razem tylko szczyt Barańca i odległe wierzchołki Krywania i Gerlacha w Tatrach Wysokich ostały się bez białej, kłębiastej powłoki. 

W okolicy Smreka już nic nie widać

Pod Barańcem się przejaśnia


Końcowy fragment podejścia na Baraniec


Krywań i Gerlach tylko wystają ponad chmury, widziane z Barańca



.
Widmo mamidło

Przed nami ostatni na dziś fragment do przejścia, z Barańca udajemy się południowo-wschodnim garbem pasma zielonym szlakiem. Na grani znów towarzyszą nam chmury. W pewnym momencie, gdy słoneczne promienie skutecznie przebiły się przez gęstą powłokę, po naszej lewej stronie pierwszy raz w życiu mogliśmy zachwycać się zjawiskiem widma Brockenu, zwanego też mamidłem górskim. To owiane legendami optyczne zjawisko to nic innego jak cień postaci rzucany na chmurę, otoczony okrągłym, tęczowym widmem kolorów, zwanym glorią. Legenda głosi, że kto zauważy widmo, zginie w górach. Uwolnienie od tego uroku nastąpi tylko poprzez trzykrotne doświadczenie takiego zjawiska. Widok swojego widma zrobił na nas wielkie wrażenie, tyle przebytych szlaków w górach i wreszcie się nam przytrafiło. Szkoda tylko, że trwało na tyle krótko, że nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Refleks szachisty…

Idziemy grzbietem na Mały Baraniec

Kipiąca czerwień borowiny



.
Mała, drewniana a cieszy!

Ok. 2 h wędrówki od szczytu Barańca, przez wysoką i gęstą kosówkę i las, docieramy do głównego punktu naszej wyprawy. Teraz zaczyna się prawdziwa przygoda! Tym gwoździem programu jest drewniana, popasterska chatka, usytuowana na skraju niewielkiej polany, a w zasadzie spędzenie w niej nocy. Pełni niepewności z ciekawością otwieramy drzwi. Skrzypią tak głośno, że pewnie słychać je aż na dnie pobliskiej Wąskiej Doliny. Naszym oczom ukazuje się drewniana prycza na ok. 5 osób, pod którą pozostawione jest drewno na opał do niewielkiego metalowego pieca. Rozglądamy się czy dach nie jest dziurawy, czy pod pryczą nie ma jakiś niespodzianek. Spodobała nam się, zostajemy na noc! Wychodzę z chatki i szukam w pobliżu źródła wody. Szukam 5 min i nic, szukam kolejne 10 i dalej bez skutku. Trochę zrezygnowany siadam na ławeczce przed chatką, którą jest bal drewna i zastanawiam się co zrobić. Przez głowę przechodzi myśl, że pewnie będzie trzeba zejść w dół do schroniska, bo przecież pozostały nam tylko dwa łyki wody. Unoszę swój wzrok na pordzewiałą blachę na froncie chatki i eureka! Jest napis „VODA” opatrzony strzałką, czyli gdzieś w pobliżu musi być źródło! Hurra, czym prędzej zabieram kanistry i butelki i idę znów szukać. Gdy wchodzę do lasu i schodzę ok. 50 m w dół dostrzegam wyraźną ścieżkę. Po ok. 300 m trafiam na malutkie źródło, z którego ledwo ledwo cieknie woda. Ufff, udało się :) 7 litrów wody nabieram w ciągu 10 min, które ciągną się niemiłosiernie. W połowie napełniania ostatniej butelki słyszę głośny trzask łamanych gałęzi, za chwilę znowu i znowu. Coś się zbliża, ale tego nie widzę. Serce zaczęło mi szybciej bić gdy pomyślałem, że to może być miś. Na szczęście zza krzaków wyskoczył młody jeleń, który pewnie podchodził do wodopoju i spłoszył się na widok intruza. Zabieram plastiki pełne wody i żwawym krokiem wracam do chatki.  
 
Nie duża nie mała w sam raz


Zbawienny napis :)

Palimy bo zimno



.
Za pomocą siekierki szybko udaje mi się zorganizować dużo drewna na opał do pieca, ale jego rozpalenie już nie należy do łatwych. Na różne sposoby próbujemy tej sztuki chyba z pół godziny, aż w końcu gdy cierpliwość powoli nam się wyczerpuje, udaje się! To jest survival! Ciepło roznosi się po chatce, gotujemy wodę na kolację, jest przyjemnie. Kuskus z warzywami i suszoną kiełbasą smakuje wybornie, a na deser budyń :) O 19 na polanie jest już kompletnie ciemno. Zastanawiamy się czy jeszcze ktoś do nas dołączy. Jest spokojnie, dobra pogoda, żadnych podmuchów wiatru, żadnych dźwięków z lasu, aż dziwnie cicho. Już ok. 20.30 kładziemy się spać, a deski na pryczy skrzypią jeszcze bardziej niż drzwi. Obawa przed ciemną nocą na skraju lasu skutecznie podnosi poziom adrenaliny i powoduje, że pomimo zmęczenia trudno jest nam zasnąć. W głowie kotłują się myśli co przyniesie noc…

Zobacz trasę jaką pokonaliśmy w Tatrach Zachodnich jesienią 2013         

9 komentarzy:

  1. Wow, świetna wyprawa :)
    Też muszę coś podobnego zrobić!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma nic piękniejszego niż takie morze chmur i wyrastające z niego szczyty... człowiek czuje się jak na prawdziwym dachu świata :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A czego się tu bać? :) Zło rzadko kryje się w górach, raczej wybiera doliny ;)
    Serdecznie,
    ML

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po spaniu w sąsiedztwie przechadzającego się niedźwiedzia polarnego też niczego bym się już nie bała :D

      Usuń
  4. Zgadza się :)! Ja osobiście (mój współtowarzysz, wydaje mi się, również) bardziej boję się rozbijać namiot blisko osad ludzkich niż w lesie. Zwierzątko bez powodu krzywdy nie zrobi, a człowiek... wiadomo:/ Aczkolwiek każda noc w ciemnym lesie daje małą (jeszcze przyjemną) porcję adrenalinki ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki nocleg w chatce to dopiero przygoda, ale nie wiem czy byłabym na to mentalnie gotowa. Jednak kto wie, co nam przyjdzie do głowy, kiedy wyruszymy na Słowację... :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. No super sprawa takie chatki, może to dobrze może to źle że jest ich tyle. W sensie tak mało, dzięki temu można poczuć klimat nocując w górach.

    OdpowiedzUsuń
  7. Noclegi w chatkach góralskich są super! Byłam i polecam. W Poroninie wynajęłam razem z koleżankami dek w osadzie górskiej i było naprawdę rewelacyjnie. Ponadto, piękne zdjęcia, piękny artykuł i piękny blog :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nice post and keep always update, i like your blog.

    OdpowiedzUsuń

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.