wtorek, 12 lutego 2013

Gorgany - góry dzikie, góry z historią (Ukraina 2012, część II)

Karpaty Wschodnie urzekają na wiele sposobów. Różnorodność pasm górskich i ich niedostępność, pierwotny, nieskażony współczesną cywilizacją charakter to cechy, za sprawą których góry te są tak fascynujące. Wchodzące w ich skład Gorgany, uważane za najdziksze góry Europy, były świadkiem wielu historycznych wydarzeń i do dziś kryją wiele tajemnic, które czekają na śmiałków żądnych ich odkrycia.    






Ma być dziko…


O Gorganach wciąż nie napisano zbyt wiele. W świetny sposób tereny te opisuje Mieczysław Orłowicz w „Ilustrowanym przewodniku po Galyci” z 1919 r.: (…) Abstrahując od Tatr, jest to najdziksza i najniedostępniejsza część Karpat galicyjskich. Nazwa ich pochodzi od głazów olbrzymiej wielkości, które zalegają ich szczyty, a nierzadko i stoki, a po których droga jest nadzwyczajnie nużąca. Stoki ich porastają dziewicze lasy, pełne wykrotów i powalonych przez wichry próchniejących drzew – a wyżej panoszy się niezwykle gęsta i wysoka kosodrzewina (zwana tu żereblem), przerwana miejscami przez zesypiska głazów, zwane grechotami, od dźwięku jaki wydają przy wchodzeniu na nie.(…) Szczyty Gorgan, śmiało zarysowane, oddzielone od siebie nizkimi przełęczami i głębokimi dolinami, pod względem piękności i rozmiarów krajobrazu przewyższają o całe niebo łagodne, kopulaste Bieszczady i monotonny wał Czarnohory.
Gorgany są najbardziej bezludną grupą Beskidów Galicyi.(...) Połonin mało – ich miejsce zajęła kosodrzewina, więc i bydła niewiele, i szałasów brak prawie kompletny
”. Do dziś niewiele się zmieniło, góry te są niedostępne i pełne niedźwiedzi, a turystów jest w nich jak na lekarstwo. W czasach, gdy Gorgany należały do II Rzeczpospolitej, turysta mógł skorzystać z 11 schronisk, dziś, nie licząc kilku turbaz na obrzeżach pasma, nie ma żadnego. Do niedawna nie było tam znakowanych szlaków (o wytyczaniu szlaków w Karpatach Wschodnich pisałem tutaj), a brak infrastruktury turystycznej sprawia, że górski piechur może poczuć się prawdziwie wolnym i w pełni cieszyć się z obcowania z nieujarzmioną naturą, o co tak trudno jest w polskich górach. To było motywem przewodnim naszej wyprawy.

U Źródeł Cisy pożegnaliśmy połoninny Świdowiec, by zapoczątkować pełną przygód wędrówkę w niedostępnych Gorganach. Wcześnie rano, gdy na polanie większość górołazów jeszcze smacznie śpi, my wyruszamy szlakiem koloru zielonego, który doprowadzi nas na Wielką Bratkowską (1788 m n.p.m.) w paśmie Połoniny Czarnej. Spory odcinek trasy trzeba przejść w lesie. Podejście na Wielką Bratkowską jest wymagające. Duże nachylenie ścieżki oraz ciężkie plecaki z nieszczęsnymi rakietami śnieżnymi dają się we znaki. Dobrze, że to początek dnia i nasze akumulatory są pełne. Warto jednak pomęczyć się dłuższą chwilę, widoki ze szczytu warte są wyrzeczeń, robimy odpoczynek. Jest upalnie, na nic zdaje się krem ochronny, który wychodzi ze skóry wraz z potem, tworząc mało przyjemną konsystencję. W moim wyposażeniu nie znalazła się żadna cienka koszulka z długim rękawem więc mocno przypieczone ręce postanawiam chronić przed Słońcem...elastycznym bandażem. Wyglądam jak mumia. Dużo czasu zajmuje nam podziwianie widoków, robienie zdjęć, rozpoznanie okolicznych szczytów, ale przecież nigdzie nam się nie śpieszy...


Polana u źródeł Cisy, koniec Świdowca, początek Gorganów

Mumia na Wielkiej Bratkowskiej, w tle Świdowiec





Na Wielkiej Bratkowskiej po raz pierwszy spotykamy numerowane słupki dawnej granicy polsko-czechosłowackiej, które będą nam towarzyszyć i służyć za kierunkowskaz przez długi długi czas, aż do Połoniny Ruszczyna przed masywem Sywuli następnego dnia. Przebieg starej granicy ułatwia orientację w tym trudnym terenie. Dawna granica polsko-czechosłowacka prowadziła od szczytu Stoh (1653 m n.p.m.) w Górach Czywczyńskich (przed II Wojną Światową stanowił trójstyk granic Polski, Czechosłowacji i Rumunii), przez główną grań Karpat Wschodnich (przez pasma Czarnohory, Gorganów i Bieszczadów Wschodnich) aż do współczesnej granicy w Bieszczadach.



Grzbietem Połoniny Czarnej udajemy się w dalszą podróż. Na grzbiecie jeszcze leży śnieg, który szybko topnieje pod wpływem mocno operującego Słońca. Mijamy Gropę (1758 m n.p.m.) i Durną (1705 m n.p.m.), by po chwili cieszyć się z ukojenia jakie daje las. Przy słupku nr 55 (najwyższy numer na naszej trasie) postanawiamy odbić w prawo i odpocząć chwilę na dużej polanie. Pragnienie coraz bardziej daje się we znaki, a mały strumyk na polanie niestety jest zbyt zanieczyszczony, żeby zaczerpnąć z niego wodę. Ostatni odcinek trasy pokonywaliśmy idąc ciągle przez las, ale już w towarzystwie rodziny słupków nr 2, 3, 4, 5 i 6 (słupek 1, jak i szczyt Pantyr ominęliśmy trawersem). 


Schodzimy z Połoniny Czarnej

Trawa jeszcze się nie zazieleniła



Naszą wędrówkę dnia czwartego zakończyliśmy na legendarnej Przełęczy Legionów (zwaną również Rogodze Wielkie, Pantyrską), słupek 6/3, przez którą prowadzi Droga Legionów. Miejsce to jest szczególne. Na początku maja 1914 r. oddziały Legionów Polskich przybyły do Ust-Czornej, skąd miały przekroczyć grań Karpat i dostać się do Rafajłowej, po północnej stronie grani, by stoczyć bitwę z Rosjanami. Jedynym dogodnym miejscem była Przełęcz Rogodze Wielkie (1130 m n.p.m.), jednak problemem był brak drogi, po której mogłoby poruszać się wojsko wraz z ciężkim sprzętem. Postanowiono więc ją stworzyć. Budowę drogi rozpoczęto w październiku 1914 r., a do jej realizacji zatrudniono 500 osób. Prace trwały 5 dni. Najpierw wytyczono trasę, przekopano stoki, zaprojektowano serpentyny na zbyt stromych zboczach. Drogę wyłożono 4-metrowymi belkami kładzionymi w poprzek drogi i łączonymi deskami (krawężnikami). Na trasie zbudowano 28 mostków i małych wiaduktów. Na całą budowę zużyto ponad 5000 m drewna, a robotnicy, ciągle narażeni na atak wroga, używali tylko siekier, kilofów i pił. Zbudowanie Drogi Legionów umożliwiło wojskom austriackim i Legionom Polskim przejście na północne stoki Karpat i podjęcie walki z wojskami rosyjskimi. Na pamiątkę tego wydarzenia postawiono krzyż i wmurowano symboliczną tablicę. Obecnie miejsce to, przeorane okopami i umocnieniami, służy turystom za pole biwakowe. Jest tutaj sporo dogodnych miejsc na rozbicie namiotu, są dwa słabe źródła. Wraz z naszą szóstką noc na przełęczy spędza bardzo duża i głośna grupa Ukraińców. Ogólnie namiotów tego dnia było kilkanaście, co trochę zabijało podniosłość i wagę tego miejsca. Zasypiamy zaraz po zapadnięciu zmroku, chcemy dobrze zregenerować się przed następnym dniem, który zapowiadał się na najcięższy podczas całego wyjazdu. Oczami wyobraźni widzę żołnierzy Legionów Polskich, przechodzących przez przełęcz...

Przełęcz Legionów

Tam były kiedyś Węgry, stamtąd szły Legiony

Krzyż i tablice pamiątkowe


Bez spodni z wizytą u królowej


Dzień rozpoczynamy bardzo wcześnie, znów zawstydzając Słońce. Na niebieski szlak prowadzący na Taupiszyrkę  ruszamy gdy wszyscy na przełęczy jeszcze nawet nie myślą o wstawaniu. Początkowa faza naszej marszruty to nieco monotonne, leśne przejście. Trudności zaczynają się przed podejściem na Taupiszyrkę, tutaj poziomice prawie nachodzą na siebie. Krótką chwilę przedzieramy się przez wysoką i gęstą kosówkę. Dość szybko osiągamy grzbiet Taupiszyrki, z którego Wielka i Mała Sywula prezentują się wyśmienicie. Tu szlak niebieski się kończy. Większą część grzbietu pokonujemy idąc w płytkim śniegu, jednak nikomu nie przychodzi do głowy pomysł założenia rakiet...może dlatego, że z nieba leje się żar?

Na grzbiecie Taupiszyrki, w tle Mała i Wielka Sywula




Schodzimy z grzbietu, ciągle wzdłuż słupków granicznych, docieramy do Przełęczy Pereniz (1210 m n.p.m.), gdzie organizujemy dłuższy odpoczynek. Pierwszy raz podczas naszego wyjazdu pogoda zaczyna się zmieniać. Nadciągnęły ciężkie, ciemne chmury, spadają pierwsze krople, słyszymy grzmoty, w pośpiechu zakładamy przeciwdeszczowe wyposażenie. Następnie zielonym szlakiem znów zaczynamy się wspinać. W połowie podejścia pada coraz mocniej, burza zbliża się w naszym kierunku, by w niedalekiej odległości od Połoniny Ruszczyna dogonić nas i zmusić do schowania się w lesie i przeczekania ulewy. Kilkanaście minut przymusowego odpoczynku dobrze nam zrobiło. Powietrze zrobiło się rześkie, zaczęło się wypogadzać. Bezpośrednio przed podejściem na masyw Sywuli znajduje się duża polana, przez którą płynie potok Bystrzyca Sołotwińska. Jest to popularne miejsce na biwak, o czym świadczą liczne pozostałości po ogniskach i dużo śmieci. Kiedyś było tu również schronisko, dziś to kupa gruzu.


Ruiny schroniska pod Sywulą





Podążamy czerwonym szlakiem. Widząc, że przez niebo ciągle przemieszczając się ciężkie cumulonimbusy, postanawiamy trawersować Małą Sywulę (1818 m n.p.m.). Szlak wiedzie charakterystycznym rumoszem skalnym zwanym gorganem, od którego to nazwę przejęło całe pasmo. Ok. godz. 14 stajemy na najwyższym szczycie całych Gorganów - Wielkiej Sywuli (1836 m n.p.m.). W swoich szeregach mamy prawdopodobnie pierwszego polskiego zdobywcę Wielkiej Sywuli, który szczyt osiągnął wchodząc...bez spodni, w samych majtkach :) Do dziś nie wiem co było motywem takiego wejścia...Z dachu Gorganów widoki są onieśmielające.


Podejście na Wielką Sywulę


Ciężkie chmury za nami, pod nogami gorgan

Na szczycie Sywuli, z małym towarzyszem pod skałą





Na kontemplacji nie spędzamy wiele czasu, ciągle wokół nas tańczą ciemne chmury, musimy się śpieszyć, żeby w razie nadejścia kolejnej burzy nie być na odsłoniętym grzbiecie. Masyw Sywuli jest rozległy, w okolicy Łopusznej (1694 m n.p.m.) robimy sjestę. Po drodze gdzieniegdzie widać jeszcze umocnienia z czasów wojny. Ostatnia część drogi na dziś prowadzi przez las. Jest to przyjemny fragment, ciągle wzdłuż jednej poziomicy. Kilka minut przed Przełęczą Borewka zatrzymujemy się przy potoku, po części wypływającego z topniejącego śniegu. Mimo okropnie zimnej wody, ci odważniejsi z nas (bardziej odporni na zimno) biorą szybki prysznic. Kiedy docieramy na polanę, zaczyna kropić deszcz, słychać nadciągającą burzę. Trochę czasu zajmuje nam znalezienie dogodnego miejsca na postawienie namiotów. Gdy rozłożyliśmy już małe domki, z nieba spadają strugi wody. Z pogodą tego dnia byliśmy bardzo dobrze zgrani. Przedostatni dzień dostarczył sporo pozytywnych wrażeń, usypiamy w rytm spadających na tropik kropel deszczu.



Umocnienia wojenne w okolicy Łopusznej




Łososiowe pożegnanie


Po całonocnych opadach deszczu, ostatni dzień w górach zaczął się wspaniale. Zwinięcie obozowiska poszło sprawnie i udaliśmy się w ostatnią górską wędrówkę szlakiem koloru czerwonego. Dość szybko wyszliśmy z lasu, przed nami ukazał się masyw Ihrowyszcze a za nami dumnie prężyła się Królowa Sywula. Chwilę spędzamy na Ihrowcu (1804 m n.p.m.), natomiast bardzo dużo czasu spędzamy na Wysokiej (1803 m n.p.m.), rozmowom i podziwianiu otaczających nas okoliczności przyrody nie ma końca. Słoneczna pogoda, już nie tak ciepło jak przez ostatnie dni, jednym słowem bajka!

Początek ostatniego dnia w górach


Sywula z grzbietu Ihrowyszcze


Kontemplacja na Wysokiej



Z żalem ruszamy w ostatni odcinek naszego wyjazdu, wciąż za znakami czerwonej farby. Powoli żegnamy odsłonięte grzbiety. Mniej więcej w połowie drogi dostrzegamy chatkę, którą postanowiliśmy zwiedzić. Jak się okazało jest to bardzo dobre miejsce na schronienie czy nocleg. Na dole rozległy podest na mniej więcej 10 osób wraz z piecem, na górze wielka „sypialnia”. Można fajnie spędzić noc wraz z sporą ekipą. Sądząc po wpisach w zeszycie, wszyscy z odwiedzających chatkę mają podobne odczucia co my.

Końcowy fragment trasy jest bardzo monotonny i wręcz denerwujący. Duże nachylenie stoku spowodowało, że ścieżka wije się serpentynami w dół, ciągle musimy pokonywać zakręty (miliony zakrętów) i iść niemal w poprzek stoku. To zejście dało nam wszystkim w kość. Dużą radość sprawiło nam dotarcie do brzegów rzeki Łomnica, którą przekroczyliśmy za pomocą zdezelowanego mostu. Dziwnie szło nam się po płaskiej szutrówce w stronę Osmołody. Tuż przed mostem na kolejnej rzece - Mołodzie - po lewej stronie zauważamy fajnie zagospodarowane miejsce biwakowe, gdzie rozbijemy nasz ostatni już obóz po zrobieniu zakupów.
Osmołoda to mała wioska typu ulicówki. Zakupy robimy w dwóch sklepach, w rejonie których spotykamy dużą grupę naszych rodaków. W naszych siatkach lądują piwa, chleby, ciastka, lody i....wędzone łososie! W jednym ze sklepów podają genialny kwas chlebowy. Udajemy się na pole namiotowe, w altankach robimy prawdziwą ucztę. Sielską atmosferę co jakiś czas psują pędzące po dziurawej drodze wielkie gruzawiki, raz puste, raz pełne drewna i....burza. Szybko zwijamy imprezę i po chwili wszyscy siedzimy w namiotach. Wreszcie najedzeni, z pełnymi brzuchami kładziemy się spać. Zmęczenie i piwo pomagają w zasypianiu. 


Piec w chatce obok szlaku

Świetne miejsce na nocleg

Banda "rakietowców" wchodzi do Osmołody

Piwno-łososiowa uczta


Następnego dnia o 6.30 z żalem wsiadamy do marszrutki. Ostatni widok na wzgórza, w których przeżyliśmy tyle wspaniałych chwil. Odjeżdżamy. Od Kałusza dzieli nas 67 km, jednak tragiczny stan drogi bardzo wydłuża czas podróży. Do miasta dojeżdżamy po ok. 3 h. Mamy pecha do busów udających się w kierunku Lwowa, wszystkie są zapełnione i kierowcy nie pozwalają nam wsiąść. Postanawiamy zrobić zrzutę na taksę. Zależy nam na czasie, gdyż doświadczeni przez wiele nieprzyjemności na pieszym przejściu granicznym, do ojczyzny chcemy dojechać autobusem relacji Lwów-Przemyśl, który miał odjechać o 12.30. Z taksówkarzem udaje nam się wynegocjować w miarę rozsądną cenę. Podróż do Lwowa mija sprawnie. Na dworcu Stryjskim okazuje się, że miły kierowca chce od nas więcej niż ustaliliśmy wcześniej. Dostaje tyle, ile było mówione, odwracamy się i nie zwracamy uwagi na awanturującego się jegomościa. Gdy kupujemy bilety dowiadujemy się, że autobus odjeżdża godzinę później, więc nie czekając ani chwili udajemy się do sklepów w celu zakupienia "suvenirów" (piw) naszym rodzinom. Wreszcie podjeżdża autobus, którego kierowcą jest niezwykle sympatyczny pan, mistrz kawalarstwa i ciętej riposty. Rozbawia nas do łez. Na granicy nie czekamy długo, z okna widzimy tłumy próbujące przejść granicę o własnych nogach. Podróż autobusem okazała się strzałem w dziesiątkę. 

O 6.00 Osmołoda była nasza

Pożegnalne zdjęcie na przystanku w Osmołodzie


Wschód znów nas nie zawiódł. Nasze oczekiwania i nadzieje co do wyjazdu zostały dużo więcej niż spełnione. Nadzieja na znakomity wyjazd po pierwszym dniu rzeczywiście okazała się złudną. Był znakomitszy od znakomitego. Piękna przyroda, mnogość pasm górskich i ich różnorodność, oszałamiające widoki, tylko kilka grup napotkanych turystów na szlaku - to coś czego zawsze nam będzie mało i coś co tak mocno przyciąga. A jeśli to wszystko możemy podziwiać w gronie przesympatycznych osób, to czego chcieć więcej? Otrzymaliśmy coś, o czym nawet nie potrafiliśmy marzyć.
A rakiety zobaczyły spory kawał świata :)



Zobacz trasę, jaką przebyliśmy w Gorganach
Zobacz wystawę zdjęć z Gorganów

9 komentarzy:

  1. Bardzo przyjemna relacja(zresztą jak i pozostałe), świetnie się czyta, oraz przy okazji ogląda dobre zdjęcia, dzięki którym można chociaż na chwilę się tam przenieść. Chciałoby się wyskoczyć na taki wypad, jednak znaleźć chętnych nie jest łatwo, a samemu to zbyt ryzykowne. Tak więc na razie pozostają polskie, też ładne góry, ale niestety bez tej dzikości i tajemniczości :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez szukam chetnych na ponowny wyjazd w te rejony, Pisz smiało.

      Poznaniak 29l
      gg:1041832

      Usuń
  2. piękne zdjęcia, a tak informacyjnie w Medyce na przejściu pieszym od 3 miesięcy funkcjonuje oddzielny pas odprawy unitów. Śmiało można korzystać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiemy :) Ostatnio korzystaliśmy z niego w kwietniu i maju tego roku, jednak raz ten pas był zamknięty i staliśmy w małej kolejce z obywatelami Ukrainy....

      Usuń
  3. Gratuluję kolejnej ekscytującej wyprawy. Tym bardziej że z gór Ukrainy Gorgany stanowią dla mnie jeszcze zagadkę. Wiem że muszę się spieszyć bo góry te, dotąd ponoć najdziksze w europie staja się coraz bardziej ludne i oznakowane.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje wyprawy,piękne widoki które też oglądałem w sierpniu z grupą 18 osób. Gorgany to wyzwanie tylko dla odważnych, ale warto tam być.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czesc! Super wyprawa super opis gratki ! :) wraz z znajomymi planujemy wybrac sie w Gorgany czytalem opis waszej wycieczki i bardzo spodobala mi sie trasa ( jak i sam opis) chcialbym ja powtorzyc jakos w maju, czy moglbym dostac info skad dokladnie startowaliscie np. nazwa miejscowosci bylo by to bardzo pomocne z gory wielkie dzieki i pozdrowki moj email arturslowik1@gmail.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej Artur!
    Początek wyprawy to był Świdowiec (relacja: http://www.zglowawgorach.pl/2012/12/swidowiec-z-rakietami-ukraina-2012.html#more), z którego przeszliśmy w Gorgany. Startowaliśmy w Ust-Czornej (dokładny opis tego jak docieraliśmy jest właśnie w relacji ze Świdowca :). A przebieg trasy znajdziesz w zakładce Przedreptane/Trasy Świdowca i Gorganów (http://www.zglowawgorach.pl/p/9_2469.html). Jakbyś miał jeszcze pytania to służymy pomocą. Możesz też no nas pisać na maila podanego w zakładce Kontakt :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super wielkie dzieki ! Bardzo przydatne informacje ;) wielkie piec ! ;)

      Usuń

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.