Wschód
przyciąga jak magnes. Zakochani w bezkresnych połoninach, w zasadzie od samego
początku planowania weekendu majowego wiedzieliśmy, że udamy się w kierunku
wschodnim, gdzie trawiaste formacje dominują w górskim krajobrazie. Karpaty
Ukraińskie, owiane sławą tajemniczości i dzikości, wolne od masowego ruchu
turystycznego, stały się dla nas miejscem wymarzonym, którego do tej pory nie
udało nam się zobaczyć.
Wizja
spędzenia długiego majowego weekendu w polskich górach, wśród tłumów górołazów
nie była zbytnio zachęcająca. Spragnieni wypoczynku po długiej zimie rodacy
całymi hordami pędzili w kierunku naszych pagórów. Ukraina stała się dla nas
azylem, istną krainą spokoju.
Kwestią
sporną, która pojawiła się na etapie planowania była tylko decyzja wyboru
pasma, w które się udamy: Świdowiec, Gorgany, Bieszczady Wschodnie, a może
Czarnohora, oraz niepewna pogoda i warunki panujące w górach, o których sporo
próbowaliśmy się dowiedzieć z różnych źródeł, relacji, kamer i prognoz
pogodowych. Pytanie czy zastaniemy jeszcze dużo śniegu i rozmoknięte szlaki w
lesie pozostało pytaniem bez odpowiedzi. Ostatecznie wybór padł na Świdowiec i
Gorgany oraz na zabranie (jednak!) rakiet śnieżnych w razie napotkania sporej
ilości śniegu. "Zimowy" ekwipunek w czasie niemal letniej pogody był
wiodącą częścią naszego wyposażenia, bynajmniej nie z powodu intensywnego
wykorzystywania. Kilka razy był również obiektem zdziwienia i drwin (w
szczególności ze strony Ukraińców), jednakże czuliśmy się bezpiecznie wiedząc,
że niesiemy go na plecach.
6
pozytywnych osób, ambitny plan całodniowych wędrówek, noclegi w (pod) milion
gwiazdkowym hotelu, radość, nadzieja, góry, wolność - czego chcieć więcej,
ruszamy! :)
Jedziemy
w hory
Na
Ukrainę podążamy znaną nam z zeszłorocznej podróży do Rumunii trasą do Lwowa.
29 kwietnia, wczesnym popołudniem, zwarci i gotowi stawiamy się na dworcu w
Przemyślu. Po chwili wszyscy podążamy ściśnięci w busie wypełnionym do kresów
możliwości w kierunku przejścia granicznego w Medyce. Bez większych problemów
przechodzimy przez bramki kontrolne, przestawiamy zegarki, pakujemy się do
marszrutki z tabliczką "левів" na przedniej szybie.
Standardowo. Ku naszemu zaskoczeniu stan drogi w kierunku Lwowa znacznie się
poprawił, na większości trasy położony jest nowy asfalt! Dzięki Euro na
zachodnią Ukrainę zawitała "nowoczesność". Docieramy do Lwowa, mamy
ok. 2 h czasu do odjazdu pociągu do Tiaczewa, wykorzystujemy go na rozmowach,
kupnie piwa, ciastek, cukierków i kwasu chlebowego. Kilka zdjęć z ciężkimi
plecakami przed okazałym budynkiem dworca, przywitanie z dość wychudzonym
prowadnikiem, i wreszcie możemy się rozgościć w jak zwykle gorącym i dusznym
plackartnyjm. Podążamy do Tiaczewa!
8:01 na zegarkach, jesteśmy punktualnie. Noc minęła bez większych problemów i przygód. Zaraz po wyjściu z pociągu zostaliśmy otoczeni przez kilku taksówkarzy, z których jeden był mocno natrętny. Jeździł ciągle za nami, namawiając na kurs. Za podwózkę do Ust-Czornej, która jest oddalona od Tiaczewa o ok.
Przywitani
przez duży znak "Herzlich willkommen" docieramy do Ust-Czornej. Jak
podają różne źródła, to pozostałość po ludności niemieckiej, która osiedliła
się na tych terenach w XVIII w. i w pewnym okresie stanowiła 80% miejscowej
populacji. Ust-Czorna (niem. Kenigsfeld) to mała miejscowość, mająca potencjał
na bycie centrum turystyki górskiej. To tutaj rozchodzi się wiele znakowanych
szlaków, które powstały kilka lat temu z inicjatywy Czeskiego Klubu
Karpackiego, m.in. na Popadię (niebieski), Świdowiec (czerwony), Połoninę Krasną
(czerwony), z Doliny Płajskiej na Przełęcz Legionów (żółty), z Turbatu na
Przełęcz Okole i Świdowiec (niebieski) i kilka innych. W znakowaniu ścieżek
pomagało liczne grono naszych rodaków, zamiłowanych w przemierzaniu gór
Ukrainy. Idea znakowania ścieżek w Karpatach Ukraińskich odbiła się szerokim
echem w naszym kraju. Na wielu forach odbywa się żywa dyskusja nad słusznością
tego przedsięwzięcia. Przeciwnicy tej idei wieszczą koniec ery, w której góry
te były dzikie i niedostępne dla masowego turysty, a przez to tak fascynujące i
wspaniałe. Dla innych, udostępnienie terenów dla turystyki na większą skalę i
"ucywilizowanie" gór nie jest niczym złym i daje możliwości na rozwój
tych nieco zacofanych obszarów. Spór trwa, a jaka przyszłość czeka ten region
czas pokaże.
W
Ust-Czornej punkt ratownictwa medycznego ma Zakarpacka Służba Górska, którego
przedstawiciela, a zarazem jednego z autorów naszych map, poznaliśmy udając się
na szlak. Duże wrażenie zrobiły na nas potężne pojazdy służące do transportu
drewna, zwane "gruzawikami", pamiętające jeszcze czasy słusznie
minionej epoki, kiedy to Ukraina stanowiła część ZSRR.
Tajemnicze
światła
Nadszedł
wreszcie czas na pokonanie pierwszych metrów w pionie, ruszamy w górę!
Świdowiec to rozległe, połoninne pasmo o łagodnym i krótkim grzbiecie głównym,
od którego na południe odchodzą ramiona, znacznie on niego dłuższe, zwane
Płajami Świdowieckimi (Bliźnicki, Tatulski, Stajkowy, Apecki). Najwyższym
szczytem, na którego niestety nie będzie nam dane wejść, jest Bliźnica (1883 m n.p.m.) usytuowana na
południowym krańcu pasma.
Naszym
pierwszym górskim celem jest dotarcie pod Tempą (1634 m n.p.m.), za znakami
czerwonej farby, gdzie planujemy nocleg. Początkowo trasa wiedzie dość stromo
przez las, szybko nabieramy wysokości, dość szybko również docieramy na
pierwsze szczyty (Hora Ljubovi - 825
m n.p.m., Stohy - 1290 m n.p.m.) z których po raz pierwszy możemy
podziwiać Połoninę Krasną i rozległy, główny grzbiet Świdowca. Ścieżka prowadzi
nas wśród pożółkłych i jakby wyblakłych traw, które jeszcze niedawno przykryte
były śniegiem. Rośliny budzą się do życia po długim zimowym okresie i dopiero
za kilka tygodni wybuchną pełnią soczystych barw. Na stoki wrócą również ludzie
i zwierzęta, teraz jesteśmy na nich sami.
Północne
skłony pokryte są jeszcze warstwą śniegu, ale czy na tyle grubą by ciążące na
plecakach rakiety śnieżne były potrzebne? Odpowiedź ma nadejść w najbliższych
dniach. Tam gdzie śniegu już nie ma, dominują krokusy, silnie kontrastujące
swoim kolorem z nijako ubarwionymi trawami. Wywarły one duże wrażenie
szczególnie na żeńskiej części ekipy. I na migawkach w aparatach, które musiały
mocno się napracować, żeby w odpowiedni sposób uchwycić piękno tej oznaki
nadchodzącej wiosny.
Pierwsze spojrzenie na Połoninę Krasną |
W tle widoczny główny grzbiet Świdowca i Tempa po prawej |
Róż i fiolet |
Towarzyszyła
nam słoneczna pogoda, było ciepło niczym w środku lata, a przecież to ostatnie
dni kwietnia. Szeroki, tylko gdzieniegdzie pokryty lasem grzbiet, pozwalał na
podziwianie rozległych panoram. W pewnym momencie sugerując się mapą,
zaczęliśmy poszukiwania źródła wody na północno-wschodnim skłonie, gdyż nasze
zapasy powoli się kończyły. Niestety bez efektów. Spragnieni postanowiliśmy
topić wodę ze śniegu, przy okazji podziwiając otaczające nas wzgórza i
nabierając trochę sił na ostatni odcinek wędrówki.
Około
godz. 19 docieramy do dogodnego miejsca na nocleg i postanawiamy rozbić
pierwszy obóz. Rozległy, trawiasty i tego dnia cichy grzbiet był miejscem
wymarzonym na spędzenie nocy. Idealnym stał się wówczas, gdy w niedalekiej
odległości od namiotów znaleźliśmy źródełko! Nie trzeba było długo czekać na
powstanie kolejki oczekujących na kąpiel :) Przyrządzamy posiłki, rozpalamy
ogień z napotkanych suchych gałęzi kosówki, podziwiamy zachód Słońca. Gdy jest
już ciemno, na oddalonym grzbiecie, po przeciwnej stronie doliny dostrzegamy
migoczące punkty świetlne. Domysły, co może być ich źródłem nie dają nam
spokoju...
Z
nadmiarem endorfin i uśmiechem na twarzach kładziemy się spać w towarzystwie
nieodległej Tempy. Pierwszy spędzony w górach, niezwykle udany dzień zapowiadał
znakomity wyjazd. Jednak nadzieja bywa złudna...
Spotkanie na autostradzie, rakiety w użyciu
Wstajemy
jeszcze przed wschodem Słońca. Nieco zaspani wykonujemy obozowe czynności:
gotowanie, mycie, pakowanie, składanie namiotów, napełnianie butelek wodą. Gdy
wyruszamy, Słońce, jak na tak wczesną porę mocno przygrzewa. Będzie gorąco. Po
niedługim czasie osiągamy zaokrąglony masyw Tempej (1634 m n.p.m.). Ze szczytu
roztacza się widok m.in. na główne pasmo Świdowca, Połoninę Krasną, Gorgany czy
Góry Marmaroskie.
Dalej
podążamy grzbietem, przez który przebiega świdowiecka "autostrada",
psująca nieco harmonijny krajobraz. Na szczęście w tym czasie w górach jest
jeszcze pusto i nie musimy oglądać żadnych pojazdów, które z premedytacją
rozjeżdżają połoninę. Takie smutne obrazki są ponoć normą w okresie letnim,
kiedy to zbieracze borówek i amatorzy off-roadu przemierzają samochodami
grzbiety wzdłuż i wszerz. Co ciekawe i zatrważające zarazem, samochodem można
dojechać nawet na najwyższą Bliźnicę. Pasmo Świdowca jest rozjeżdżone na wskroś
i nie jest to radosny widok...
Śnieg, w
sporych ilościach zalega na północnych stokach, a my ciągle wspominamy nasze
bezużyteczne rakiety przytroczone do plecaków. Ścieżka jak na razie nie
prowadziła nas przez miejsca, gdzie ich założenie byłoby konieczne.
W rejonie
Ungarjaskiej (1707 m
n.p.m.) robimy sobie popas, delektując się otaczającym nas wspaniałym
krajobrazem. Wiatr postanowił się z nami trochę zabawić, raz po raz porywał nam
suszące się wkładki do butów a nawet mapę, która wylądowała w szczelinie między
śniegiem a skałami. Sporo trudu przysporzyło Kubie jej wydostanie.
Świdowiecka autostrada |
Tempa z innej strony |
W pobliżu Ungarjaskiej |
Przemo walczy o swoją wkładkę na nawisie śnieżnym |
Wędrując
dalej spotykamy grupę studentów z Krakowa. Wśród nas są doktorzy i doktorantka
AGH i byliśmy wielce zaskoczeni kiedy okazało się, że Przemek i Olga są ich akademickimi
nauczycielami. Zagadka tajemniczych świateł została rozwiązana, to oni
poprzedniej nocy puszczali nam świetlne sygnały. Byli też pierwszymi piechurami
spotkanymi na szlaku od samego początku wędrówki. Po krótkiej i miłej rozmowie
napotkani studenci raczej nie mieli problemów z zaliczeniem przedmiotów :)
Na Tataruce trwa walka z mapą |
Następny
etap wędrówki biegnie szlakiem niebieskim prowadzącym na Tatarukę (1707 m n.p.m.). Ten szczyt
był ostatnim osiągniętym przez nas w paśmie Świdowca, ale też jednym z
nielicznych, z którego schodząc mieliśmy do przebycia duże pole śniegowe na
północnym stoku. Każdy na swój sposób próbował je pokonać: na plecaku, biegiem,
Basiulka na "czterech literach", tym samym początkując erę
"dupozjazdów". Od tej pory każdy ośnieżony stok pokonuje w taki
sposób. Ten odcinek sprawił mi tyle frajdy, że nawet nie przyszło mi do głowy
założenie rakiet. Był również trochę męczący ze względu na zapadające się w
śniegu nogi, mniej więcej na wysokość kolan. Na założenie rakiet ośmielił się
tylko Kuba, ale jakoś nie przekonał się do nich, źle mu się schodziło po
stromym stoku, i znów szybko wylądowały na plecaku. Po przygodach ze śniegiem
rozgościliśmy się na "ganku" bacówki, pochłaniając różne smakołyki i
susząc pośladki w promieniach Słońca.
U źródeł
Cisy
Ostatnia
na ten dzień część trasy wiodła przez las. Na Przełęczy Okula, która rozdziela
Świdowiec i Połoninę Czarną należącą już do Gorganów, stoi duży drewniany
budynek, pewnie jakiś schron, niestety w tym dniu pocałowaliśmy klamkę.
Wczesnym
wieczorem żegnamy Świdowiec i docieramy na polanę, gdzie postanawiamy rozbić
drugi obóz. Jest to popularne miejsce biwakowe, więc widok kilkunastu osób,
które tak jak my postanowiły przenocować w pobliżu specjalnie nas nie dziwi.
Popularność tego miejsca nie jest przypadkowa. To tutaj swój początek bierze
jedna z większych rzek w tej części Europy, licząca 966 km Cisa (wg Wikipedii
jej długość przed regulacją wynosiła aż 1419 km !), będąca lewym dopływem Dunaju.
Miejsce wypływu wody jest od kilku lat zagospodarowane, spokojnie można wziąć
orzeźwiający po upalnym dniu prysznic pod dość mocno bijącym źródłem.
Dołączamy
się do dwóch rodaków, którzy rozpalili ognisko, spędzamy czas na rozmowach. Do
szczęścia brakuje pieczonych kiełbasek, ale pomimo to i tak kolejny dzień
kończymy z uśmiechem na twarzach, szczęśliwi, że możemy zasypiać w tak pięknym
miejscu...Jest radość! :)
W paśmie
Świdowca spędziliśmy tylko dwa dni i przedreptaliśmy zaledwie jego fragment.
Mimo to, chwile tam spędzone były wyjątkowe i przekonaliśmy się, że warto
ponownie się tam wybrać w okresie letnim, kiedy to góry te tętnią pełnią życia
i feerią barw. My jednak na tym wyjeździe swoje kolejne kroki będziemy stawiać
już w Gorganach, które uważane są za jedne z najdzikszych w Europie. O nich i o
przygodach na szlaku napiszę w następnym poście :)
Tekst
powstał na podstawie relacji napisanej przeze mnie na forum miesięcznika N.P.M.
Zobacz trasę, jaką przebyliśmy w Świdowcu i Gorganach
Zobacz wystawę zdjęć z Świdowca i Gorganów
Zobacz trasę, jaką przebyliśmy w Świdowcu i Gorganach
Zobacz wystawę zdjęć z Świdowca i Gorganów
Chciałam uzupełnić pewną istotną informację ;). Jeszcze w trakcie podróży do Rumunii (w 2011 roku)zapoczątkowaliśmy tradycję jedzenia pierogów roboty mojej mamy w plackartnyjm. I tym razem tradycja była podtrzymana - pierogi ze szpinakiem wcinaliśmy popijając je kwasem chlebowym oraz ukraińskim piwem :):):) A Przemo, który wcześniej był przeciwnikiem szpinaku, wcinał je aż mu się uszy trzęsły :)
OdpowiedzUsuń