sobota, 13 kwietnia 2013

Sentymentalny Luboń Wielki


         Lipiec 1996. „Jeszcze tylko parę kroków” – podpowiada mama. Tata kijem pokazuje nam wyłaniające się zza drzew schronisko. „Jakie ładne!” – wykrzykujemy z młodszą siostrzyczką. Za chwilę będziemy na szczycie Lubonia Wielkiego. W białych adidaskach, getrach w panterkę i czapce z daszkiem, wychodzę na moją pierwszą górę. Nie wliczam tutaj wcześniejszych wycieczek szkolnych, niech Luboń będzie tym pierwszym! Uśmiechnięta od ucha do ucha stawiam swoje pierwsze kroki w Beskidzie Wyspowym, zupełnie nieświadoma wrażeń, jakie zafundują nam rodzice jeszcze tego dnia. Z całą pewnością nie spodziewam się tego, że za parę godzin na żółtym szlaku słychać będzie jeden wielki ryk, wycie i chlipanie…
       Wrzesień 2011. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Schronisko na Luboniu Wielkim wygląda dzisiaj tak, jak 15 lat temu. Za parę dni to się zmieni. Właśnie dowiadujemy się, że 80-letnia elewacja o słonecznym odcieniu zostanie wymieniona w związku z remontem schroniska. Czyżby jakiś podprogowy przekaz przyprowadził mnie w to sentymentalne dla mnie miejsce, abym jeszcze parę dni przed tym, jak zmieni swój wygląd, mogła przywołać wspomnienia ze swojej pierwszej wizyty na Luboniu. W głowie odbywam podróż w czasie….



.

10 września 2011 rok

Dzisiejszą wędrówkę rozpoczynamy w najstarszym mieście powiatu suskiego – Jordanowie. Dzięki przywilejowi króla Zygmunta Augusta na założenie miasta z 1564 roku, zostało ufundowane przez Spytka Jordana - podskarbiego koronnego, prawdziwego człowieka renesansu. W 1984 roku Jordanów odznaczony został Orderem Krzyża Grunwaldu za postawę w trakcie II wojny światowej, a w szczególności za wojnę obronną. Miasto boleśnie okupiło patriotyczną postawę – hitlerowski najeźdźca spalił ¾ domów. Wędrując niebieskim szlakiem, za Pieczygrochową, mijamy wykopy fundamentalne z 1939 roku. Patrząc na mapę uśmiecham się sama do siebie. Znajdujemy się w sąsiedztwie przysiółków o nazwach ciekawie brzmiących i nasuwających bardziej lub mniej przyjazne skojarzenia: Maślakówkę, Brzezinówkę i Syberię. Kawałek przed Zakopianką, którą będziemy przecinać, wchodzimy na punkt widokowy, z którego obserwujemy na zachodzie ciężkie, stalowe chmury wiszące nad Beskidem Żywieckim.

Szare, niezdecydowane niebo nad Pasmem Polic (2011)


.
Pogoda jest mocno niezdecydowana, albo pogoni nas porządnym deszczem, albo przygrzeje słoneczkiem. Gdy wędrujemy pomiędzy zabudowaniami przed Luboniem Małym (869 m n.p.m.) pojawiają się pierwsze wspomnienia…

1996 rok… Jest piękny, słoneczny poranek, a rodzice ciągną nas na górę, która nazywa się Luboń Wielki. Mijamy stare domy otoczone drewnianymi płotkami, a potem zaczyna się podejście. Niedługo dotrzemy na mniejszy z Luboniów, mama obiecała tu kanapkę.

Pierwszy popas na zebranie sił (1996)

Polana Surówki, zwana też Krzysiami, nie może nam dzisiaj zaoferować swoich najpiękniejszych widoków. Gorce, Podhale i Pasma Orawskie ledwo majaczą pod stalowym najeźdźcą z nieba. Nie mówiąc już o Tatrach, które zniknęły za szarą kurtyną. Markotna pogoda dopada nas na długim zachodnim grzbiecie Lubonia, smutne stacje drogi krzyżowej ciągną się na polanie, a chwilę potem napotykamy krzyż wbity w kopiec kamieni, który upamiętnia katastrofę czechosłowackiego helikoptera „Mi-II” z 1985 roku oraz śmierć jego dwóch pilotów.

Zaduma na Krzysiach. Dzisiaj Tatr nie zobaczymy (2011)

Droga krzyżowa w drewnie (2011)

Miejsce śmierci czechosłowackich pilotów sprzed 26 lat (2011)

Kilkadziesiąt minut później micha znowu mi się uśmiecha, a przygnębiająca aura znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zza drzew wyłania się Schornisko PTTK na Luboniu Wielkim (1022 m n.p.m.) i wspomnienia znowu wracają…

Jakaś fajna wysoka chatka pojawia się przed nami. Czyżby to był już szczyt? Tak! Za przykładem Taty stawiamy swoje pierwsze kroki na Luboniu Wielkim dzierżąc w rękach kije niewiele niższe od nas, które towarzyszą nam już spory kawałek drogi. Postanawiam wejść do schroniska. Jest tu niewiele miejsca i gęsto od turystów, ale tak jakoś ciepło, domowo. Na ścianach wisi wiele zdjęć i pamiątek. W powietrzu unosi się zapach kiełbasek, które zaraz spałaszujemy na ławeczce przed schroniskiem. Ładna ta chatka ze słoneczną elewacją i strzelistym dachem…

Rozpoczyna się remont. 80-letnia, słoneczna elewacja, która tak utkwiła mi w pamięci, niedługo zniknie. Na szczęście front schroniska wygląda tak, jak 15 lat temu. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Zupełnie nieświadomie, jakby jakiś przekaz podprogowy kazał nam tu przybyć właśnie dzisiaj.

Obiadek pod Schroniskiem na Luboniu ozdobionym starą, słoneczną elewacją (1996)
 
Remont rozpoczęty (2011)


"Ocalała" stara ściana, już nowa (2011)

.
W 1931 roku Polskie Towarzystwo Tatrzańskie otworzyło schronisko na Luboniu Wielkim, które niedługo potem, w czasie II wojny światowej stanowiło miejsce działalności konspiracyjnej Armii Krajowej. W rejonie tym siły partyzanckie mocno dawały się we znaki armii hitlerowskiej. W 1944 roku, po jednej z akcji, w której obiektem ataku stało się sanatorium pełne niemieckich kuracjuszy, rozdrażnieni hitlerowcy, w liczbie blisko tysiąca ludzi (!), otoczyli masyw szczytu. Już liczyły się godziny schroniska. Gdy niemiecki okupant gotów był do spalenia budynku, naprzeciw wyszła mu gospodyni – Karolina Kaleciakowa. Pani Karolina wyciągnęła ciężkie działa – w jednej ręce trzymała niemowlę, a w drugiej flaszkę wódki. Niemiecki najeźdźca został rozbrojony. Ocalałe schronisko stało samotnie na szczycie Lubonia jeszcze przez 17 lat, aż w 1961 roku doczekało się towarzystwa masztu telewizyjnej stacji przekaźnikowej. Stojąc na progu schroniska, patrząc na północ dostrzeżemy morze wysp beskidzkich: Szczebel (976 m n.p.m.), Lubogoszcz (968 m n.p.m.) i Śnieżnicę (1006 m n.p.m.). Patrząc na panoramę Beskidu Wyspowego wgryzam się w kanapkę, która mimo wszystko nie smakuje tak, jak ta z Małego Lubonia, którą zrobiła mama 15 lat temu…

Panorama ze szczytu na Beskid Makowski (od lewej Chełm) i Beskid Wyspowy (na pierwszym planie Szczebel, potem Lubogoszcz) (2011)

Na Większym z Luboniów, w tle Beskid Makowski (1996)

Duża Basia na Wielkim Luboniu. Kanapkowo 2011

Mała Basia na Maym Luboniu. Kanapkowo 1996.

Tutaj mówienie jak do słupa nabiera innego znaczenia... (2011)

Żegnając się z Luboniem, rozpoczynamy wędrówkę czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Glisne. Patrząc na odchodzący w kierunku Rabki Zaryte szlak żółty, dopadają mnie kolejne wspomnienia, na samą myśl o nich uśmiecham się sama do siebie…

Musimy opuścić już szczyt. Dzisiaj mamy dotrzeć jeszcze do Rabki na obiecane lody Macao. Prowadzić nas będzie szlak żółty. Zaczyna się stromo. W lesie nogi same niosą mnie na dół i odbijam się rękami od drzewa do drzewa. Za chwilę zaczną się skały. Tata już na nich stoi i robi nam zdjęcie, a my dumnie podnosimy nasze kije gotowe do przygody. Oj, jest trochę stromo. Kamienie ruszają mi się pod nogami. Chyba zaraz się przewrócę! Mamooo!!! Tatooo!!! Chlip, chlip… No nie! Ela, moja młodsza siostra się śmieje, a ja co? Ale wstyd…


Gotowe na wyzwania żółtego szlaku (1996)

Tata próbuje załagodzić nastroje (1996)

Sytuacja opanowana (1996)

Dzisiaj również ostro schodzimy na dół, ale po wydeptanej, leśnej ścieżce. Zdecydowanie brakuje tych emocji z żółtego szlaku ;-). Rozpogadza się, a przed nami otwierają się pastwiska z dumnie pasącymi się krowami, które upiększając ten krajobraz, będą nam towarzyszyć już do końca dzisiejszej wędrówki. Szczebel aż zaprasza na swój wierzchołek. Szkoda, że goniący nas czas dzisiaj nie pozwoli nam go odwiedzić. U podnóży Okrągłej podążamy czerwonym szlakiem w kierunku Mszany Dolnej.

Swojski krajobraz pod Luboniem (2011)

Konforntacja (2011)

Widok na Beskid Wyspowy i Gorce za Przełęczą Glisne (2011)

Ze słońcem przychodzą dobre nastroje, a niektórym chyba ktoś przyprawił rogi :P! (2011)


>
Co chwilę z sentymentem odwracam się w kierunku Biernatki (tak Luboń Wielki określany bywa przez lokalną ludność). Tutaj się zaczęło. Tak jak moi rodzice, przyprowadzę tu kiedyś swoje maluchy.

Ostatnie spojrzenie na Luboń... (2011)


Zbliża się wieczór. Jest ciepło i przyjemnie. W lesie mijamy kapliczki Pana Jezusa frasobliwego. Ale my wcale nie jesteśmy frasobliwi. To był taki fajny dzień. Będę częściej jeździć w góry. Muszę mamie i tacie podziękować, że nas zabrali na tą wędrówkę…




W tekście wykorzystano informacje znalezione na następujących stronach:
- Strona Internetowa Miesta Jordanów / Historia miasta
- Wikipedia
- Beskid Wyspowy - ziemia ciągle obiecana: przewodnik, Andrzej Matuszczyk, Rewasz 2008


2 komentarze:

  1. Z tą retrospekcją to świetny pomysł
    mamaMa

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałem z ciekawością. Pewnie dlatego, że w dzieciństwie przez kilka tygodni, codziennie latałem do schroniska po papierosy dla drwala, ścinającego drzewa w naszym, rodzinnym lesie.
    Teraz mieszkam daleko i mi się nie chce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.