piątek, 10 maja 2013

Kwiecień plecień w Tatrach Zachodnich

Kwiecień plecień naprawdę poprzeplata trochę zimy, trochę lata. Podczas gdy krokusy, niczym wiosenni posłańcy, ogłaszają pobudkę i nowe życie, kilkaset metrów wyżej, pod zwałami śniegu, przyroda wciąż pogrążona jest w głębokim śnie. Na najwyższych grzbietach, lód i śnieg pod stopami nie ustępuje żarowi lejącemu się z nieba. Miesiąc ten łączy wiele skrajności, które współgrając ze sobą, potrafią stworzyć niesamowitą mieszankę, niekiedy piorunującą. Odczuliśmy to na własnej skórze (dosłownie!) wędrując po Tatrach Zachodnich, tuż przed naszym majówkowym wypadem w Karpaty Rumunii. Skutki tatrzańskiej, kwietniowej wędrówki widoczne są na nas do dzisiaj…






20-21 kwietnia 2013 

Póki co nie odczuwamy dwóch godzin snu i drzemki w autobusie. Ładujemy nasze poranne akumulatory drożdżówkami zakupionymi  obok zakopiańskiego dworca i łapiemy busa w kierunku Chochołowskiej. Siwa Polana, jak zwykle o tej porze bywa, wita nas tysiącem krokusów. Po wejściu do lasu droga częściowo pokryta jest topniejącym śniegiem i lodem, przez co pracujące (ku wygodzie niektórych turystów) koniki mają utrudnione zadanie. Znajdujemy się w najdłuższej i największej dolinie naszych Tatr. Na tak sporym obszarze nie może zabraknąć ciekawej formy geologicznej. Wędrując wzdłuż doliny przechodzimy przez dwa przewężenia – Bramę Niżnią i Wyżnią Chochłowską. Zanim docieramy do tej drugiej, znajdujemy się na obszarze uformowanym przez potok oraz zjawiska krasowe, czego odzwierciedleniem stała się między innymi jaskinia – Szczelina Chochołowska. Powyżej Wyżniej Bramy Chochołowskiej swoją rolę odegrał już lodowiec. Również historia tego obszaru, należącego do Wspólnoty Leśnej Uprawnionych 8 Wsi w Witowie, jest niebanalna. W 1819 roku hrabia Jan Pajączkowski zakupił od osłabionej wojną z Napoleonem Monarchii Austriackiej szóstą część byłej królewszczyzny nowotarskiej. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zamiast folwarków i uprawnej ziemi zastał tereny kamieniste oraz trudno dostępne lasy, w których nie brakuje harnasiów. Rozwiązaniem miało być sprzedanie ziemi chłopom, którzy w ten sposób mogliby wykupić się od poddaństwa. Mieli stanowić wspólnotę użytkującą te tereny. Jednak zawiłości prawne, według których chłop nie mógł być właścicielem tego typu dóbr, uniemożliwiły ten ruch. Rozwiązaniem miała być umowa między chłopami a księdzem Józefem Szczurkowskim, który za przekazane pieniądze mógł wykupić ziemię, aby przynosiła dochody ludności chłopskiej i dała jej wolność pańszczyźnianą. Chłopi zostali oszukani – kwotę wykupu zawyżono, a ksiądz Szczurkowski i kolejni właściciele zmuszali ich do odrabiania pańszczyzny. Po wielu latach sądowej walki, dzięki wstawiennictwu Prokuratury Generalnej we Lwowie, lasy oddane zostały gminom, co zostało zatwierdzone 31 sierpnia 1864 roku przez Sąd Najwyższy w Wiedniu. Obecnymi właścicielami lasów Wspólnoty jest ponad 2000 mieszkańców 8 podhalańskich wsi: Ciche, Czarny Dunajec, Chochołów, Dzianisz, Koniówka, Podczerwone, Witów oraz Wróblówka. Powierzchnia Wspólnoty wynosi 3080 ha Doliny Chochołowskiej i Lejowej oraz ich odgałęzień, z których 2230 ha stanowi obszar Tatrzańskiego Parku Narodowego. Pomiędzy władzami TPN oraz Wspólnoty wypracowano zasady współpracy, mające stanowić kompromis pomiędzy ochroną przyrody a użytkowaniem tych terenów. Jak ta współpraca się układa? Jak obecna sytuacja wpływa na środowisko tych terenów? Opinii słyszałam kilka…

Wzdłuż Chochołowskiego Potoku


.
Już wędrujemy pomiędzy bacówkami na Polanie Chochołowskiej, krokusy znowu powiadamiają nas o wiośnie. Na wyrób serów jest jeszcze zbyt wcześnie. Patrząc na zamglone niebo zauważamy prześwity słońca i błękitnego nieba gdzieś na południowo-zachodniej stronie. Ciekawe co zastaniemy u góry. W schronisku zaklepujemy sobie kawałek podłogi i z plecakami (bo trzeba plecy rozruszać na początku sezonu) zaczynamy wędrówkę żółtym szlakiem przez Bobrowiecki Żleb. Większość turystów pozostała w Dolinie. Nasz najbliższy cel – Grześ - zawdzięcza swoją nazwę góralskiemu określeniu grzędy lub grzbietu o stromo opadających na dwie strony stokach. Docierając do północnego grzbietu Grzesia wędrujemy granicą Polsko-Słowacką. Na szczycie (1653 m n.p.m.) wita nas postawiony w 1992 roku krzyż, który upamiętnia konspiracyjną współpracę opozycji Polski i Słowacji. Kontakt opozycji polskiej i czechosłowackiej nawiązany został w 1978 roku za sprawą studenta Tomasa Petřivy. Górskie spotkania i przerzut bibuły przez granicę stały się charakterystyczne dla działalności Polsko-Czechosłowackiej Solidarności. Góry łączyły walczących we wspólnej sprawie swoim niepowtarzalnym klimatem, a władze SB, daleko w dole, były bezradne wobec hasających po górach opozycjonistów.  Niestety mgła pochłonęła wszelkie otaczające widoki. Wędrówkę długim grzbietem przez Łuczniańską Przełęcz i Długi Upłaz kontynuuejmy w mlecznej aurze. Biało jest nie tylko pod nogami, ale i na lewo, na prawo oraz ponad głowami. Czuję się jakbym wędrowała w nieskończoność.

Po śniadanku w towarzystwie krokusów

Tuż pod szczytem Grzesia

Mleczny Długi Upłaz. Droga do nikąd...


>
Rakoń (1879 m n.p.m.) to dobry moment na podniesienie cukru we krwi i łyk gorącej herbaty. Gdy zwalamy balast z pleców i siadamy na śniegu, słońce rozdziera przed nami chmury, odsłaniając ośnieżone skaliste szczyty. Chmury pozostają pod naszymi stopami, szczelnie przykrywając doliny, a słońce pieści ośnieżone, skaliste szczyty. Jak ze snu wyłania się kopuła Wołowca, dalej ostre Rohacze, majestatyczne Trzy Kopy, Hruba Kopa, Pachola, Spalona i Salatyn. Nasza wymarzona trasa na jesień. 7 miesięcy temu przemierzaliśmy ogrzane słońcem skały Płaczliwego i Ostrego Rohacza, podziwiając jesienne krajobrazy. Dzisiaj szczyty te wyglądają tak surowo, a jednocześnie przepięknie!

Nasi nowi znajomi na tle Wołowca, Rohaczy, Trzech Kop i Hrubej Kopy


Na ziemi czy już w niebie?...


>
Naszym „ochom” i „achom” wtóruje siedząca obok 4-osobowa grupa. Szybko nawiązujemy konwersację. Okazuje się, że spotkaliśmy bardzo sympatycznych miłośników gór – Dorotkę, Marylę, Krisa i Jarka. Razem wyruszamy w stronę Wołowca. Śnieg jest trochę rozmoknięty i lubi się zapadać. Raki ubrane na Rakoniu (nazwa zobowiązuje) trochę ułatwiają poruszanie się i nieco kompensują efekt zapadania się. Na Wołowiec gramolimy się jak objuczone woły (z całym szacunkiem dla wołów!). Szczyt (2064 m n.p.m.) wita nas szklanką różowego rumu z lodem! Jeden łyk wykrzywia mnie sakramencko. Fuj! Wystarczy! Drinka serwuje grupa bardzo wesołych panów. Rozpoczyna się imprezowa integracja połączona z przymierzaniem czaderskich okularów Julbo, przez które świat wygląda jak z bajki. Słońce tańczy na błękitnym niebie, pod stopami kłębią się białe obłoki, a z nich wyrastają wielkie ośnieżone skały. Co za miejsce! Co za chwila! Wszyscy umawiamy się na wieczorne schroniskowe spotkanie w Chochołowskiej. Już się boję tego wieczoru! Wszystkich powiadamiamy o zamiarze kibicowania naszej ukochanej drużynie siatkarskiej – Asseco Resovii, która walczy o Mistrzostwo Polski. „Sovia, sovia!” – z takimi okrzykami zapoznani panowie opuszczają szczyt.

W stronę Wołowca

Droga na wschód ze szczytu Wołowca zawisa w chmurach...

Z Dorotką i Marylką (w Jumbo) na szczycie


Ostry i Płaczliwy w tańczących chmurach


>
Nie ma szans na zejście do doliny zielony szlakiem. Stromy stok pokrywa gruba warstwa „nieprzewidywalnego” śniegu. No chyba, że komuś zamarzy się ekstremalny dupozjazd. Stanowczo odradzał to w schronisku Pan Naczelnik TOPR. Powiększoną ekipą powracamy więc tą samą trasą. Po drodze kolejna atrakcja – dziewczyna ze skiturami w spódnicy. Samych zakręconych ludzi spotykamy dzisiaj! Kilka godzin później siadamy wspólnie z zapoznaną ekipą przy stole w dużej schroniskowej sali i dzięki Marylce oglądamy zwycięstwo Resovii. Na naszych twarzach wychodzi żar czerwieni, a piwo nie pomaga w jego ugaszeniu. Atmosfera jest kapitalna! Spotykamy wesołych panów z Wołowca i poznajemy przesympatyczne małżeństwo z naszych podkarpackich stron. Gadamy, śmiejemy się, gadamy, śmiejemy się… i tak cały wieczór. Nie pierwszy raz spędzam tak miły czas w Schronisku PTTK na Chochołowskiej. Miejsce to po zmroku jest niesamowite. 10 lat temu śpiewałam tu żeglarskie piosenki. I tym razem kładąc się spać wiem, że miłe wrażenie tego miejsca nie zostało zatarte. Jutro czeka nas pobudka o 4.45. Po skonsultowaniu trasy z Panem Janem Krzysztofem przy naszym „biesiadnym” stole, chcemy zrobić jutro sporo drogi. Pobudka jest trochę bolesna. Wczesnym rankiem opuszczamy schronisko.

Żegnamy schronisko


>
Początkowo nasz czerwony biegnie razem z żółtym Szlakiem Papieskim. Kolejny raz obserwujemy miłość górali do osoby polskiego papieża. Samo schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej nosi imię Jana Pawła II. Jeszcze w cieniu, całe szczęście, wędrujemy Doliną Jarząbczą w kierunku Trzydniowiańskiego Wierchu (1758 m n.p.m.). Za Pośrednią Kopą wbijamy raki w stromy stok, którym pniemy się do góry ścinając szlak. Wyrypka jest konkretna. Zastanawiamy się, czy omijanie szlaku było dobrym pomysłem. Cóż, możemy potraktować to jako trening.


Taką drogę wybraliśmy pod Trzydniowiańskim Wierchem...



Południowe stoki Trzydniowiańskiego są już pozbawione śniegu i wyraźnie odcinają się od otaczających śnieżnych kolosów. Słońce nie jest już bardziej łaskawe. Lód i śnieg pod stopami nie są wstanie zrekompensować lejącego się z nieba żaru. Przed nami rośnie kopuła Kończystego Wierchu (2002 m n.p.m.). Zza jego lewego „boku” wyłania się dumnie Starorobociański Wierch, a po prawej Jarząbczy i Jakubina górują ponad Jarząbczą Doliną. Którą opcję wybrać? O Błyszczu i Bystrej (o których od kilku dni tak marzę) patrzących na nas zza Starorobociańskeigo możemy dzisiaj zapomnieć, przed 16.00 musimy być na Siwej Polanie. Gdyby słowackie szlaki były otwarte, trochę inaczej rozplanowalibyśmy nasz wypad, m. in. licząc na nocleg w tamtejszych chatkach (np. chatka w Raczkowej Dolince). Tymczasem od 1 listopada do 15 czerwca zapewne zamknięte są na cztery spusty. Gdy gramolimy się w zapadającym śniegu na Kończysty, obserwujemy sprawnie poruszających się narciarzy skiturowych. Mają tutaj prawdziwy raj. Ale my również! Zwłaszcza po wejściu na szczyt, otoczeni przez bajkowe panoramy z każdej strony. Na wschodnim horyzoncie morze Tatr Wysokich prezentuje swoje trudne zimowe szczyty. Bliżej nas zarówno te strzeliste, jak i szeroko rozpostarte szczyty Tatr Zachodnich są pięknie ubrane w śnieżny kożuszek. Jakubina i Jarząbczy łechtają nasze myśli. Zapada decyzja. Wdziewamy raki, w razie czego wyciągam czekan i wyruszamy granią w kierunku Jarząbczego Wierchu.

Trawesując Czubik

U stóp Kończystego Wierchu

Widok na Starorobociański Wierch oraz Wysokie Tatry na dalekim, wschodnim horyzoncie


Przy nawisie w stronę Jarząbczego Wierchu
>
Południowe stoki, częściowo odsłaniają już trawiasto-skaliste zbocza. Północne zawzięcie okupuje śnieg. Poruszamy się tuż przy sporych nawisach oraz na górnej granicy stromego śnieżnego stoku ostro spadającego w Jarząbczą Rówień. Mateusz wyobraża sobie zjazd na nartach w tym miejscu, ja o swoim snowboardzie nawet nie myślę. Spora dawka adrenaliny  byłaby gwarantowana. Podczas gdy wyobrażamy sobie „ostrą jazdę bez trzymanki”, w pobliżu pojawiają się kozice, które rozkosznie hasają po stromym śnieżnym stoku. Dwa maluchy w towarzystwie rodziców wyglądają rozkosznie. W końcu mamy wiosnę! Wędrujemy przez śnieżną perć, a Mateusz niczym terrorysta osłania twarz przed słońcem. Ja naiwnie wierzę w moc mojego kremu.

Nasza Jarząbcza ścieżka

Jak zwykle zwinne w każdych warunkach

Tatrzański terrorysta


>
Jarząbczy Wierch (2137 m n.p.m.) nas nie zawiódł. Patrzymy z zachwytem na nasz wczorajszy Wołowiec i piękne zachodnie pasma. Jakubina spogląda na nas 57 m wyżej, lecz bardzo kopny śnieg i uciekający czas nie pozwalają nam jej odwiedzić. Podczas gdy w dolinach i na południowych stokach przyroda próbuje obudzić się z zimowego snu, szczyty i granie wyglądają jak uśpione pod grubą śnieżną pierzyną.


Wołowiec i Rohacze z zachodnimi towarzyszami

Opuszczamy Jarząbczy


>
Sporą część trasy powrotnej ze względów czasowych musimy pokonać tą samą drogą. Ale przecież nie jest to nudne. To, co chowało się za plecami, rozpościera się przed nami. Śnieg, który utrudniał wychodzenie pod górę, wykorzystujemy teraz do przyspieszonego zejścia na dół. Szczególnie na stromej ścieżki od Trzydniowiańskiego Wierchu do Doliny Chochołowskiej pozwalamy sobie na kontrolowane dupozjazdy. I tak o to „wjeżdżamy” w tłum piechurów na asfalcie w Chochołowskiej. A u góry było tak pusto…



>
W śnieżnej otulinie Tatrzańskich Szczytów nabawiliśmy się mocnych poparzeń słonecznych. Przez kolejne dni straszyłam ludzi w pracy i na stołecznych ulicach. Mateusza patent na terrorystę  okazał się nieco bardziej skuteczny od mojego smarowania. Przewaliliśmy tony pantenolu, o wylince już nie wspomnę. Taki o to żar na śniegu zgotowały nam kwietniowe Tatry…

A wszystkie sympatyczne osobistości napotkane w okolicy Chochołowskiej serdecznie pozdrawiamy!!!


W tekście wykorzystano informacje zawarte:
- w Wikipedii
- na stronie www.naukowy.pl

1 komentarz:

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.