poniedziałek, 5 listopada 2012

Z wizytą u króla (Norwegia 2012 - część IV)

Norwegia to monarchia konstytucyjna i głową państwa jest król Harald V. Obecnie panującym górskim królem Jotunheimen, jak i całej Norwegii, Gór Skandynawskich, a nawet Europy Północnej jest Galdhopiggen, osiągający 2469 m n.p.m. Do niedawna jeszcze nie było to takie oczywiste i miano tego największego dzierżył niedaleko od niego oddalony Glittertind. Batalia o prymat na północy była wynikiem rozbieżności pomiarów, które uwzględniały również czaszę lodowca na wierzchołku Glittertind. Gdy w ostatnich dziesięcioleciach śnieg zaczął szybko topnieć, okazało się, że skalny szczyt sięga do wysokości 2452 m n.p.m. Dodając do tej wysokości miąższość lodowca, całość i tak zamyka się obecnie w 2464 m. Korona spadła ze szczytu, Glittertind musiał abdykować i ustąpić miejsca wyższemu koledze. Koledze, któremu postanowiliśmy oddać pokłon w ostatni dzień przygody w najwyższych górach w Norwegii.








Wizyta u króla poprzedzona była całodniową wędrówką w rozległej dolinie Visdalen. Patrząc na nią dzień wcześniej ze szczytu Kyrkji i Visbretinden obawiałem się, że jej przejście będzie najnudniejszym dniem ze wszystkich spędzonych w Jotunheimen. Na szczęście dość szybko przekonałem się, w jak dużym byłem błędzie.
Początkowo musieliśmy pokonać trasę, którą szliśmy dzień wcześniej, czyli do przełęczy Hogvrglen, a później już prosto w kierunku schroniska Leirvassbu. Schronisko to, usytuowane nad jeziorem Leirvatnet, powstało już w 1875 r. O dużej jego popularności świadczą rzędy zaparkowanych na parkingu aut. Nic dziwnego, przecież jego próg od wierzchołka symbolicznej Kyrkji dzielą tylko 2 h marszu. Budynek jest bardzo dobrze wyposażony, mimo nowoczesnych, multimedialnych urządzeń ma ciekawy klimat. Gdy odpoczywamy na ławkach przed budynkiem, niespodziewanie nad naszymi głowami pojawia się ciemna sylwetka prującego powietrze myśliwca. Towarzyszy mu niesamowity huk odbijający się od nagich ścian skalnych. Zrobił pętlę na niebie i równie szybko jak się pojawił, schował się za jednym z masywów. Głośne przedstawienie trwało ok. 10 s. Dalej ścieżka prowadziła nas wokół jeziora Leirvtnet, następnie trochę pod górkę i już wyciągaliśmy batony nad kolejnym jeziorem, u podnóża Kyrkji. Od tej, wschodniej strony wygląda nieco groźniej, jej ściany są znacznie bardziej nachylone niż te po których wchodziliśmy dzień wcześniej. W oczy również rzuca się sylwetka Visbretinden.

Schronisko Leirvassbu

Szpiegujący nas bombowiec tajnych sił specjalnych


Panorama na jezioro Leirvatnet

U progu doliny Visdalen

Kyrkja od wschodu
Dolina Visdalen, jedna z większych w Jotunheimen, to typowy przykład U-kształtnej doliny uformowanej przez lodowce. Jest otoczona zarówno przez pojedyncze Olbrzymy, jak i rozległe grzbiety. Gdzieniegdzie, do potoku w jej dnie spływają wody z topiących się na górze resztek lodowców. Jej na ogół trawiaste dno, tu i ówdzie jest kamieniste i podmokłe co utrudnia poruszanie. Ale najbardziej w marszu przeszkadzają niesamowite widoki wokół, skutecznie odciągające uwagę od ścieżki. Swoje wdzięki prezentuje Kyrkja, Visbretinden, Bukkeholsho i wielu innych. I znów naukę mamy jak na dłoni. Moje geograficzne serce zabiło szybciej gdy moim oczom ukazuje się doskonały przykład moren czołowych, również będących dziełem działalności lodowcowej. Te jeszcze niezarośnięte wały, zbudowane z materiału skalnego przywleczonego przez lodowiec, idealnie odzwierciedlały te opisywane w podręcznikach do geografii czy geomorfologii.


Dolina Visdalen w pełnej krasie

Bukkeholsho się pręży się :)

Cudowna morena, jeszcze świeża

Z dna doliny Olbrzymy prezentują się obłędnie

Resztki lodowca

Czas w dolinie płynął wolno, suchary z konserwą to jest to! :)



Wieczorem, pod koniec marszruty, po raz pierwszy tego dnia swoje cielsko pokazuje król. Jest wielki, a poniżej jego wierzchołka rozciąga się potężny lodowiec, mocno postrzępiony i rozczłonkowany. Przez lornetkę dostrzec możemy wielkie jak domy seraki. Niestety, obecnie w wyniku wzrastającej temperatury, z roku na rok lodowiec mocno się kurczy. Już tylko kawałek dzieli nas od kompleksu Spiterstulen.

W rzekach lodowcowych odradzam kąpieli

Mocno posiekany lodowiec u stóp Galdhoppigen, szybko się kurczy :(

Kurort Spiterstulen

Spiterstulen, ulokowane na 1100 m n.p.m. to w zasadzie mały kurort. Bliskość najwyższej góry przyciąga jak magnes, jest naprawdę tłoczno. Kilkanaście domków może pomieścić łącznie blisko 220 osób, są miejsca na rozbicie namiotów, jest basen i sauna. Ceny noclegów zaczynają się od 200 NOK (ok. 110 zł) w pokoju wieloosobowym, a 330 NOK (ok. 185 zł) wydać trzeba na jedynkę lub dwójkę. Rozbicie namiotu to koszt 70 NOK (ok. 40 zł). Posiłki również mogą zrujnować nasz domowy, polski budżet, na obiad trzeba przeznaczyć 340 NOK (ok. 190 zł), a zamówienie piwa uszczupli portfel o kolejne 60 NOK (ok. 34 zł). No cóż, w końcu jesteśmy na terenie jednego z najbogatszych krajów świata. My jeszcze nie jesteśmy aż tak zamożni i decydujemy się na rozbicie naszych namiotów całkowicie za darmo, poza strefą zakazu, która rozciąga się w promieniu 1 km od schroniska. Miejsce to jest o 1000 razy lepsze od tego w pobliżu gwarnego schroniska. To był kolejny dzień, który uświadomił mi, jak bardzo różnorodne i niezwykłe są góry Jotunheimen. Zasypiamy u stóp władcy. A miało być nudno i monotonie...

Nastał ostatni dzień naszej przygody w Jotunheimen, ale na szczęście nie ostatni w Norwegii. Mimo, że nie mamy jakiegoś dużego parcia na jak najlepszy wynik m n.p.m., ani też na zdobywanie tych najwyższych, a co za tym idzie, najbardziej obleganych gór, zdobycie Galdhopiggen miało być wspaniałym zwieńczeniem całej naszej wędrówki. Jak zaplanowaliśmy, tak też się stało :)
Po 8 dniach intensywnej marszruty, czekał nas nielada wysiłek - grubo ponad 1300 m różnicy w pionie, ok. 5 h marszu na szczyt i ok. 3,5 h w dół. Jednak czego się nie robi dla przysłowiowej wisienki na torcie. Początkowo ścieżka prowadzi nas przez skąpy las, by w niedługim czasie wprowadzić nas w piętra przypominające znane z naszych gór kosówkę i trawiaste hale. Jest kiepska widoczność, z trudem dostrzegam kilka owiec pasących się nieopodal szlaku. Jednostajnie nachylony stok jest trochę monotonny, wraz z licznymi górołazami popylamy w górę po kamienistym podłożu, czasami urozmaiconym polami śnieżnymi. Właśnie na jednym z nich, broniący się przed najnowszymi trendami technologicznymi rękami, nogami i nie wiem czym jeszcze Kuba, znajduje w śniegu nowoczesnego smartphona. Trafiło się ślepej kurze ziarno. Mocny stawiał opór, a technologia i tak go dopadła :)

Dolina Visdalen o poranku, widziana ze stoków masywu Galdhoppigen

Napieramy do góry

Po drodze na najwyższy szczyt mijamy jeszcze dwa inne wierzchołki: Svellnose (2272 m n.p.m.) i Keilhaus topp (2355 m n.p.m.). Są one trochę denerwujące gdy się nie wie, że ścieżka właśnie tak jest poprowadzona i każdy z nich wydaje się być tym końcowym. Sam się nabrałem. Na Svellnose chmury powoli ustępują, rozpogadza się. Wszędzie jest biało, wielkie kotły zajęte są przez lodowce. Od północno-wschodniej strony zaobserwować można jak w rzędzie, jeden za drugim, ciągną tłumy połączonych ze sobą liną turystów. Podążają w towarzystwie przewodników przez uszczeliniony lodowiec ze schroniska Juvasshytta, najwyżej położonego obiektu na całym Półwyspie Skandynawskim (1841 m n.p.m.), do którego można dojechać autobusem z Lom.

Pierwszy z przedwierzchołków - Svellnose




Lodowiec Svellnobrean

Wierzchołek Keilhaus topp

Świat u stóp

Ostatni fragment do szczytu

Kiepsko widać, ale na grzbiecie w środku planu gęsiego idą turyści, podobnie jak w głębi lodowca


Tak naprawdę nie wiem jak dużo czasu zajęło mi dotarcie na szczyt i o której się tam zjawiłem. Znacznie szybciej wyczynu tego dokonali Kuba i Natalia, ja na czubek wszedłem jako ostatni. Niestety, tak jak się spodziewaliśmy, był tam dziki tłum. Gwarne śmiechy i chichy stłumionych na co dzień Norwegów, nie dodawały temu miejscu uroku. Pomimo nisko zawieszonych chmur, widoki były doskonałe. Ponoć ze szczytu, przy dobrej widoczności można ogarnąć wzrokiem 1/4 całej południowej Norwegii. Nam to jednak nie było dane, ale mimo to wyciskałem z migawki maxa.

Na dachu Europy Północnej, ruchomy "zegar" ułatwiał lokalizowanie szczytów

Wszędzie kotły wypełnione lodowcami

Schron


Wizyta u króla nie trwała długo, szybko nadciągające nad szczyt chmury nie dały możliwości dłuższego podziwiania otoczenia. Perspektywa długiego i nużącego zejścia nie napawała radością, a stan ten potęgowały ciemne chmury. Jednak i na te niesprzyjające okoliczności znaleźliśmy dobre rozwiązanie, dogłębnie wykorzystując to co ofiarowała natura czyli rozległe pola śnieżne. W szybkim tempie traciliśmy wysokość, dupozjazdując, skacząc, turlając się z mocno nachylonych stoków. Czasami trzeba było zatrzymać się i wybierać śnieg z kurtki i butów. Prym w tych harcach wiodła Basiula, była w swoim żywiole! Podczas jednego z postojów, swoją postać okazał ten, któremu odebrano miano najwyższego - Glittertind - wielka buła z małym lodowczykiem. Te dwa masywy oddziela tylko dolina Visdalen. Wtedy też zorientowałem się, że nie zaspokoiłem swojej ciekawości i nie sprawdziłem ceny kawy w schronie na Galdho, która podobno jest droga nawet dla autochtonów. Do dziś mnie to ciekawi i nigdzie nie mogę znaleźć takiej informacji...
Gdy do Spiterstulen została nam ok. godzina marszu, zaczął padać deszcz. W jednej chwili wszyscy wracający ze szczytu nagle zaczęli szybko przeć w dół. Niewiele brakowało, a na szlaku zrobiłby się mały zator. Na granicy lasu, przesadnie odważne owce, zaczęły dobierać się do mojej zielonej, szeleszczącej peleryny. Pewnie uznały ją za potencjalne źródło pożywienia, na szczęście szybko zorientowałem się jakie mają niecne zamiary.


Ex król - Glittertind

Czyż nie jest piękna? Dolina Visdalen


Kilometr dzielący Spiterstulen od naszego namiotu pokonuję na autopilocie. Spotkanie z królem, owa wisienka, kosztowała mnie (resztę chyba też) sporo energii, której już i tak pozostało niewiele w moim wewnętrznym akumulatorze. Powoli uświadamialiśmy sobie, że przygoda z Jotunheimen dobiegła końca, zrobiło się nam trochę smutno. Jednak to jeszcze nie pora na pożegnania....


Zobacz trasę, jaką przebyliśmy w Górach Jotunheimen
Zobacz wystawę zdjęć z Gór Jotunheimen

1 komentarz:

  1. Gdyby tam jeszcze było ciepłe morze......:)

    mamaMa

    OdpowiedzUsuń

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.