czwartek, 25 października 2012

Babskie Bieszczady w trzech odsłonach

„Wreszcie szansa na spokojny dzień. Nikt nie będzie mnie zrywał z łóżka, poganiał… piwko przecież lepiej smakuje, gdy się sączy w odprężeniu…”. Ciekawe, czy tak właśnie myśleli nasi Panowie po raz kolejny wymigując się z wypadu w Bieszczady? No cóż, ich strata! A dla nas kolejny babski wypad, czyli smakołyki na szlaku, nabijanie się z siebie  i zazwyczaj pełny bak paliwa gratis (czego to facet nie zrobi, żeby babę wysłać hen daleko! ;)). W taki oto sposób zrodziła się nowa tradycja - Babskie Bieszczady.






.
08.08.2011. Dzisiaj szminka w odcieniu fioletu. Lato.

Jestem z tych co uważają, że urlop trzeba wycisnąć jak cytrynkę… a nawet jeszcze bardziej. Dwa dni po powrocie z Gór Rodniańskich, gdy jeszcze opuchlizna ze mnie nie zeszła, przed 6 rano przygotowuję wałówkę dla trzech babeczek. Ileż można odpoczywać u mamusi?! Mamie też się coś z życia należy, zwłaszcza gdy jest z tych, co kochają góry! Jeszcze tylko telefon z urlopem na żądanie gdzieś w drodze tuż przed Cisną i tak o to funduję sobie dodatkowy dzień urlopu. Trzy Trzeciaczki – Jola (mama), Ela i Basia (siostry) - bez żadnych dodatkowych chromosomów Y, tniemy w Bieszczady zatankowanym przez Tatusia samochodem. Niedługo później już wędrujemy czerwonym szlakiem od Wołosatego do Przełęczy Bukowskiej (1107 m n.p.m.) podjadając maliny. Na niebie słońce walczy z granatem chmur, a my i tak wierzymy, ż
e pogoda będzie dla nas łaskawa. Po popasie tuż obok przełęczy Bukowskiej, obfitującym w świeżo zerwane ze szklarni pomidorki, zmierzamy w kierunku Rozsypańca. Za plecami ukazują się Połoniny Zakarpackie i wraz z nimi pierwsze ochy i achy. Mama w taki właśnie sposób zaczyna każdą górską wędrówkę. Mam wrażenie, że ładuje się jak akumulatorek obecnością gór i dzielnie pnie się do góry. Po drodze, jako ciąg dalszy popasu połączonego z zabiegiem ubarwiania ust, podkradamy borówki. Hola, hola, bez przesady… nie za dużo. W końcu jesteśmy na terenie BPN. Od tej chwili już do końca dnia będziemy paradować po Bieszczadach umalowane naturalną szminką.
Ukraińskie pasmo Połoniny Bukowskiej zwieńczone przez Kińczyk Bukowski (1251 m n.p.m.)




Ela maluje usta na fioletowo

.
Przechodząc przez Rozsypaniec (1280 m n.p.m.) i Halicz (1333 m n.p.m.) obserwujemy dowody na to, że pani od geografii nie kłamała mówiąc o fliszowym charakterze tych gór, który charakteryzuje się występowaniem skalistych warstw piaskowców, iłowców i mułowców. Szczyty te wraz  z Tarnicą świetnie eksponują formacje zwane grechotami (rozsypańcami), czyli pola ze skalnymi blokami powstałe w następstwie wietrzenia skał.

Sinouste na Rozsypańcu

Na Haliczu jeszcze ciemniej. W oddali widzimy, że królowa Polskich Bieszczad* – Tarnica (1346 m n.p.m.) już poddała się szaremu najeźdźcy. Wydaje nam się, że zmierza on w kierunku południowo-zachodnim, więc bez większych obaw podążamy w kierunku Małego Halicza (1320 m n.p.m.) i Krzemienia (1335 m n.p.m.). Wiatr smaga nas niemiłosiernie, jakby chciał nam spuścić lanie. Niczym z balu halloween – rozczochrane i sinouste – trawersujemy zbocze Małego Halicza i Krzemienia w kierunku Przełęczy Goprowców (1160 m n.p.m.).

Szczyt Tarnicy walczący z chmurami
Na Haliczu ciemno
Przewiane niczym bieszczadzkie trawy

Przełęcz Goprowców oferuje trochę ciszy. Gdyby zrobić zawody z natapirowania włosów, wygrałaby bez wątpienia Jola! Z tą bujną fryzurą pnie się do Przełęczy pod Tarnicą (1275 m n.p.m.), a potem na najwyższy szczyt Polskich Bieszczad. Akurat na nasze przybycie szary najeźdźca opuścił szczyt Tarnicy i w suchym wciąż ubraniu podziwiamy zmąconą złowrogimi chmurami od południa i wschodu panoramę. Na szczęście niebo nad Szerokim Wierchem (1315 m n.p.m.) wygląda dosyć przyjaźnie, więc po krótkim postoju podążamy w jego kierunku. Uwielbiamy to pasmo. Wędrując  w kierunku Ustrzyk, po prawicy, nad Doliną Terebowca towarzyszy nam Bukowe Berdo (1313 m n.p.m.), a zza pleców spogląda Tarnica. Czujemy się jak farciary, które przechytrzyły górski deszcz. Przewiane, lecz suche szybkim krokiem schodzimy w kierunku Ustrzyk Górnych. Gdy brakuje nam jeszcze ok. 30 minut drogi do pierwszej osady spada na nas wiadro wody…nie, nie wiadro…hektolitry! Młóci nas, jakby chciało powiedzieć: „Nie ze mną takie numery!”. Nawet kolor szminki znika z ust! Tak to jest zadzierać z górskim deszczem… Jednak nas to wcale nie martwi. Traktujemy to jak orzeźwienie po całym dniu wędrówki. Ubrane w suche ciuchy (baby zawsze mają coś w zanadrzu) śmigamy serpentynami w kierunku Przysłupia, by tam spałaszować smażonego pstrąga.

3 x T = Trzy Trzeciaczki na Tarnicy

Ślady erozji skał Tarnicy na tle Szerokiego Wierchu


Instynkt macierzyński



19.05.2012. Czy to na ławeczce, czy to za kamieniem, baba smacznie sobie drzemie. Wiosna.

Tata znowu zatankował nam bak paliwa – „Bierzcie i jedźcie!”. Decyzja jest prosta – Bieszczady. Tym razem opuchlizna po niedawnym powrocie z Gorganów i Świdowca już zdążyła zniknąć z moich nóg. Tradycyjnie wstaję pierwsza i szykuję wałówkę – kawusia, kanapeczki, pomidorki, jajeczka, jabłuszka i ukraińskie czekoladki (od Taty). 2,5 godziny później docieramy do Ustrzyk Górnych, gdzie odstawiamy samochód i długo, aczkolwiek skutecznie, namawiamy kierowcę busa do podwiezienia tylko nas trzech do Widełek. Startujemy niebieskim szlakiem wchodząc w orzeźwiający las. Już niedługo po starcie napotykamy ślady zwierzyny, które od razu pobudzają naszą wyobraźnię. Od pierwszych wizji, w których twierdzimy, że ich właścicielem jest niedźwiedź, znacznie kurczą nam się w oczach i podejrzenie pada na rysia… by w końcu jako głównego podejrzanego obrać psa :P. Bieszczadnik złapałby się za głowę! Przechodzimy dwa leśne wzniesienia – Kopę (886 m n.p.m.) oraz Widełki (1016 m n.p.m.) i niedługo potem docieramy do miejsca, gdzie na 1073 m n.p.m. zaczyna się grzbiet Bukowego Berda. Naszym oczom ukazuje się soczyście zielona połonina okraszona żółtymi kwiatami pięciornika złotego.
"Bieszczadzkie Anioły są całkiem zielone"

Bukowe Berdo wita nas dywanem zieleni






Wędrując zielonym dywanem docieramy do fliszowych form skalnych przecinających grzbiet. Gdzieniegdzie pomiędzy zielenią łąk a szarością piaskowca wyrasta krzewiasta forma jarzębiny i  pojawia się karłowata wierzba. Szkoda, że goździk kartuzek zakwitnie dopiero za miesiąc, uwielbiam jak ubarwia skały Bukowego Berda swoim intensywnym różem.  Za plecami mamy widok na Połoninę Caryńską (1239 m n.p.m.), po swojej prawej obserwujemy połatany śniegiem Szeroki Wierch (1315 – 1213 m n.p.m.), a przed sobą Krzemień (1335 m n.p.m.), Kopę Bukowską (1320 m n.p.m.) i Halicz (1333 m n.p.m.). Gdy docieramy do najwyższego punktu Bukowego Berda (1313 m n.p.m.) rozwalamy się na nagrzanych słoneczkiem skałach. Kilka zdjęć, kanapki, słodycze, wymiana och-ów oraz ach-ów i po pewnym czasie orientujemy się, że Ela odleciała w objęciach Morfeusza.


Wierzba karłowata na skałach fliszu karpackiego


Dziubanie słonecznika w najwyższym punkcie Bukowego Berda


Chwilę później...


.

Ela wyspana, a my z mamą po prostu wypoczęte docieramy pod Krzemień – szczyt, który od zawsze kojarzy nam się z grzebieniem stromo wyrastającym pomiędzy Bukowym Berdem a Kopą Bukowską. Nastroszony piaskowcowymi tworami skalnymi charakteryzuje się wyjątkowo stromym nachyleniem jak na ten rejon górski. Szlak biegnący jego grzbietem łącznie z Kopą Bukowską wyłączono z ruchu turystycznego ze względu na ochronę przyrody. Słusznie poddano ochronie mocno już zerodowane formacje skał osadowych i roślinność alpejską, m. in. turzyce, goździk kartuzek, różeniec górski i zawilec narcyzowaty.  Na Przełęczy Goprowców stromo biegnący spod Krzemienia szlak niebieski łączy się z czerwonym – dobrze nam znanym z poprzedniego wypadu. Dalsza trasa, tak jak poprzednio biegnie przez Przełęcz pod Tarnicą, gdzie Morfeusz dopada Jolę. Wykorzystuje jedną z ławeczek, na której kładzie się wygodnie i ucina sobie drzemkę.

Witamy się z Krzemieniem


Mama z naszej perspektywy


My z perspektywy mamy




.
Na Szerokim Wierchu witają nas szerokie pola zielonkawych borowin gotowe na nadchodzący sezon borówkowy. Ogrzane słoneczkiem, pośród wiosennych połonin schodzimy w kierunku Ustrzyk Górnych.

Przez Szeroki Wierch




Aby tradycji stało się zadość, godzinkę przed końcem naszej wędrówki zaczyna padać. Tym razem mamy więcej szczęścia, akurat docieramy do wiatki, gdzie przeczekujemy największy opad. Lekko pokropione jedziemy na tradycyjnego pstrąga.


20.10.2012. Misiu gnojarz. Jesień.


Wyruszamy jak zwykle wczesnym rankiem, jednak tym razem jest jeszcze ciemno. Nie ma się co dziwić, w końcu nadeszła jesień. Pierwsze zachwyty nad pięknem przyrody padają już w samochodzie gdy znad wszechobecnych mgieł wstaje słońce i mocnym światłem oświetla kolorowe drzewa. Już w trakcie jazdy mama zapewnia nam niesamowitą niespodziankę… Gdzieś pomiędzy Jabłonkami a Cisną nagle krzyczy przejęta –„Tam był niedźwiedź! Na polanie! Zawracaj”. Znajduję pierwsze możliwe miejsce do nawrócenia i jedziemy szukać misia. Gdy dojeżdżamy do właściwej polany naszym oczom ukazuje się brunatna, oświetlona przez słońce, niepowtarzalna, wielka… kupa gnoju! Mam tylko nadzieję, że misie bieszczadzkie nie poczuły się urażone…
Początkowo plany obejmują odwiedzenie Rawek, jednak dziewczynom tęskni się do Halicza i Rozsypańca. Popieram ten pomysł, gdyż na Rawkach bywałam już jesienią, natomiast nie miałam okazji spojrzeć o tej porze roku na Połoninę Bukowską. Wcale nam nie przeszkadza, że powtórzymy większość trasy z Babskich Bieszczad I, pójdziemy od drugiej strony mając to, co poprzednio było za plecami przed sobą i doświadczymy innej pory roku. Startujemy od Wołosatego niebieskim szlakiem w kierunku Tarnicy. Już na pierwszej polanie obserwujemy stado hucułów pasących się przed granicą lasu na tle Królowej Bieszczad. W niższych partiach lasu drzewa obfitują w kolory czerwieni, złota i ciepłej zieleni. Niepowtarzalny kolor przyjmują trawy. Targane przez wiatr, niczym złote włosy tańczą rozświetlając połoniny.

Kolorowy las na tle Szerokiego Wierchu i Tarnicy


"Dla Hucuła nie ma życia jak..."


Bukowe stwory
"Niech spadnie z nieba złoty deszcz..."


Złote włosy na zboczach Tarnicy


.

Z nieco zatłoczonej Tarnicy obserwujemy jak na południowym horyzoncie w mocnym słońcu majaczą ukraińskie i słowackie Bieszczady Wschodnie, m.in.: Pikuj (1406 m n.p.m.), Polonyna Gostra (1407 m n.p.m.), Polonyna Riwna (1482 m n.p.m.), Dił (971 m n.p.m.), Popriečny Vrch (1024 m n.p.m.), Nežiabec (1023 m n.p.m.). Schodząc z Tarnicy kierujemy się na Przełęcz Goprowców mając długo przed oczami grzebień Krzemienia, wzdłuż którego wędrować będziemy w kierunku Halicza. U podnóży Krzemienia znajdują się ogromne polany – pozostałości po dawnym wypasie owiec, które dzięki sarnom i jeleniom nie zarosły jeszcze krzewami. Od tej pory, tak jak chciałyśmy, wędrujemy mając przed sobą piękne pasma Ukraińskich Bieszczad. Szkoda tylko, że kolorowy las został niżej, a wyższe partie buków już obfitują w brązy, bądź pogubiły liście. Trochę się spóźniłyśmy.

W stronę Krzemienia


Halicz i Rozsypaniec

.
W rejonie Małego Halicza organizujemy sobie popas. Chowamy się za skałami i wcinamy racuchy z konfiturą z dyni (wszystko roboty Joli). Najedzone ruszamy w stronę Halicza (1333 m n.p.m.). Tuż przed nim tradycyjnie zaczyna wiać. Połączenie mocnego słońca i silnego wiatru przyprawia nas o zawroty głowy. Może właśnie dlatego szaleje wyobraźnia i porównujemy mijane skały do różnych stworów. Na szczycie tłoczno, z trudem znajdujemy sobie niszę w okolicy, aby móc obserwować Dolinę Górnego Sanu i daleką Ukrainę. Tym razem na szlaku w stronę Rozsypańca nie podjadamy borówek, dawno już ich nie ma.

Racuszki i konfitura.... a poniżej ich wykonawca
Głowa jaszczura na tle kolorowego lasu
Tutaj lubi wiać...
Spojrzenie na jesienną Tarnicę
Zaduma pod szczytem Halicza



J

Już ostatnie spojrzenie przed siebie na Kińczyk Bukowski (1251 m n.p.m.), Stińską (1212 m n.p.m.), Polonynę Gostrą (1407 m n.p.m.) i docieramy do Przełęczy Bukowskiej, skąd wiedzie szlak do Wołosatego. Długą drogę ubarwiają złote brzozy, blado-zielone modrzewie, czerwonawe buki, żółte jawory, poprzecinane zielenią jodeł i świerków. Na pożegnanie nisko już wędrujące słońce oświetla nam okraszone kolorami pasmo Tarnicy i szerokiego Wierchu.


Widoki na pożegnanie



Tym razem nie wcinamy pstrąga w żadnej z bieszczadzkich smażalni. Kupujemy świeżo złowione ryby, by samodzielnie je przyrządzić i chociaż w ten sposób poczuć jeszcze następnego dnia smak Babskich Bieszczad…


* Według ekspertów dopuszczalne są formy Bieszczad i Bieszczadów
 



Zobacz trasę, jaką przebyliśmy w Bieszczadach

Zobacz wystawę zdjęć z Bieszczadów

3 komentarze:

  1. It's the best time to make a few plans for the long run and it's time to be happy.
    I have learn this publish and if I may just
    I want to recommend you few fascinating things or tips.

    Maybe you could write next articles relating to this article.
    I desire to read even more things approximately it!


    My blog Christian Louboutin Discount

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwariowane babeczki :) Idealnie komponujecie się na tle góreczek bieszczadzkich :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Racuszki widzę mniam :d Ja własnie czytam bloga - jak zjesc w bieszczadach :) http://www.naszebieszczady.com/co-jesc-w-bieszczadach/

    OdpowiedzUsuń

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.