czwartek, 4 października 2012

Pierwsze koty za płoty czyli o pierwszych wrażeniach z podróży do Norwegii (Norwegia 2012 - część I)


Norwegia – emigracyjne eldorado, kraj niesamowitej przyrody, fiordów, bogactwa, ładu i składu, surowego klimatu i chłodnych ludzi. Były to pierwsze skojarzenia przychodzące mi na myśl o tym kraju na północy Europy. Nic oryginalnego. Moje wyobrażenia potwierdziły się, jednak fizyczne odwiedzenie tego zakątka świata ukazało, jak ograniczone są możliwości mojej wyobraźni. Spodziewałem się zobaczyć i doświadczyć wiele, ale Norwegia przerosła znacznie moje oczekiwania…





Rozbudowana siatka (względnie) tanich połączeń lotniczych w granicach Starego Kontynentu (i nie tylko) jest niewątpliwie jednym z wielu dobrodziejstw współczesnej cywilizacji. Jednak aby skorzystać z tego dobrodziejstwa, o podróży należy pomyśleć kilka miesięcy wcześniej. Ameryki nie odkryłem. Góry w Norwegii nigdy nie widniały na wyimaginowanej liście pasm, w które chciałbym się udać. Nigdy też specjalnie o nich nie myślałem. Wszystko zmieniło się, gdy do wyjazdu w tą część świata zachęcili nas zaprzyjaźnieni górołazi Natalia i Kuba, snujący wizje przemierzenia surowych grzbietów już podczas majówki w Karpatach Ukraińskich. Długo nie musieli nas namawiać. W połowie maja byliśmy szczęśliwymi posiadaczami biletów na lot z Krakowa do Oslo-Rygge.
Czas od maja do sierpnia minął szybko. W poniedziałkowy wieczór, 6 sierpnia, zwarci i gotowi, żądni wrażeń i pełni nadziei na przeżycie wyjątkowej przygody, zjawiliśmy się na lotnisku w Balicach. Oprócz nas dwojga, brygadę wyjazdową tworzyli, wymienieni wcześniej Natalia i Kuba oraz Olga i Przemek, sprawdzona w boju ekipa z majowego wyjazdu w Gorgany i Świdowiec. Bagażowe manewry związane z przepakowywaniem, foliowaniem i zabezpieczaniem oraz odprawa nie trwały długo. 2,5 h lot minął równie szybko, bez przygód. Z racji tego, że do Rygge, oddalonego od centrum Oslo o 65 km, dotarliśmy ok. godz. 23.30 i braku możliwości kontunuowania podróży, noc spędzliśmy na terminalu. W bliskim sąsiedztwie głównego punktu informacyjnego, za pomocą kilku mobilnych plansz, urządziliśmy sobie małą sypialnię. Pomimo panującej wokół ciszy i dość dobrych warunków bytowych, nie udało mi się zasnąć nawet na minutę. Inni mieli więcej szczęścia.

Przepakowywanie na terminalu w Rygge. Świetnym sposobem na lekki bagaż podręczny okazały się kupieckie torby






Sypialnia przygotowana. Niektórzy już są w objęciach Morfeusza :)

Następnego dnia, jeszcze przed pierwszymi odlotami, zwinęliśmy bazę i autobusem dojechaliśmy na stację kolejową. Dokładnie w 7 min. Co ciekawe, przejazd z terminalu na stację jest darmowy dla osób posiadających bilet kolejowy. Co więcej, bilety kolejowe można kupić u kierowcy autobusu! Mając na względzie marną współpracę spółek kolejowych w Polsce ze sobą i jakąkolwiek inną instytucją czy spółką, chyba nikomu nie przyśniłoby się nawet, aby bilety kolejowe kupować u kierowcy autobusu. A jednak, w Norwegii się da. Na stacji w Rygge nie ma kasy biletowej, a jej brak w pełni rekompensuje maszyna drukująca bilety. Na jej obsługę odważył się Przemek, który po wklepaniu wszystkich kodów otrzymanych podczas internetowej rezerwacji biletów, już po chwili dumnie rozdawał bilety: Rygge-Oslo-Otta i powrotne. Ile kosztowała nas ta przyjemność? Sporo. Bilety kolejowe, rezerwowane z dużym wyprzedzeniem, można kupić po okazyjnych cenach, tzw. minipris. Podróż tam, w taryfie minipris właśnie, to wydatek 199 NOK (ok. 110 zł) za dystans ok. 360 km. Cena do przełknięcia. Miniprisy sprzedają się jak ciepłe bułeczki; co dobre szybko się kończy. Najtańsze bilety na drogę powrotną rozeszły się szybciej niż to sobie wyobrażaliśmy. Tym razem zmuszeni byliśmy głębiej sięgnąć do kieszeni – 299 NOK (ok. 165 zł) stanęło nam kością w gardle. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w państwie, które wg rankingów znajduje się w ścisłej czołówce najbogatszych państw świata, nie powinniśmy zbytnio się dziwić. A jednak…

Kupujemy bilety

Cierpliwie czekamy na pociąg, obserwując wnikliwie otoczenie i ludzi, coraz liczniej gromadzących się na peronie. Większość z nich udaje się do pracy, silne oddziaływanie największego miasta w Norwegii na sąsiadujący z nim obszar widać jak na dłoni. Dokładnie 5 sekund przed planowanym przyjazdem, pociąg zjawia się na stacji w Rygge. Wsiadamy i zajmujemy miejsca. Skład przypomina nasze najnowsze szynobusy, jest nowoczesny, z wygodnymi siedziskami, stolikami, aż zbyt dobrze wyciszony. I właśnie ta przenikliwa cisza panująca wewnątrz wzbudziła naszą wielką ciekawość. W pociągu nikt ze sobą nie rozmawiał, nikt nie słuchał muzyki, nie telefonował. Nasze południowe temperamenty i gorąca krew dały o sobie znać, gadaliśmy jak najęci. Po dłuższej chwili zrobiło nam się trochę głupio, że zaburzamy tą sielankową atmosferę i wszędobylski spokój. Wpasowaliśmy się w otoczenie, zamilkliśmy. Jedyne co nam pozostało to podziwianie krajobrazu za szybą. 

Zaczyna się dzień, jeszcze jest pogodnie. Gdzieś w drodze do Oslo
Oslo przywitało nas pochmurną pogodą, z lekką mżawką, która później przekształciła się w dość mocno padający deszcz. Półtorej godziny na przesiadkę poświęciliśmy na szukaniu sklepu z butlami gazowymi, których z racji podróży samolotem nie mogliśmy zabrać z Polski. Niestety, w pobliżu dworca butli nie udało nam się zakupić. Odwiedziliśmy za to market Rema 1000, wart polecenia ze względu na niskie ceny.
Przechadzając się po Oslo, przecierałem oczy ze zdziwienia. I to nie ze względu na wyjątkowość miasta, czy nietuzinkowej architektury. Otóż, ku mojemu zaskoczeniu, po stolicy jednego z najlepiej rozwiniętych krajów świata, jeżdżą autobusy polskiej myśli technicznej – Urbino 12 i 18 firmy Solaris z podpoznańskiego Bolechowa! I to nie jeden czy dwa, ale całe mnóstwo! Byłem dumny. Z podniesioną głową wróciliśmy na dworzec. 

Przed dworcem Oslo Sud


Krajobraz w drodze do Remy 1000

Takie tam z tygrysem :)

Galeria "sztuki"
Czas ruszać na północ. Wsiedliśmy do pociągu zmierzającego do Trondheim, trzeciego największego ośrodka miejskiego Norwegii. Szkoda tylko, że gęsta mgła, prawie przez cały czas trwania podróży nie pozwoliła cieszyć się z pięknych widoków. Mogliśmy zatem uciąć sobie drzemkę, bez obaw, że ominie nas coś ciekawego.
Mniej więcej w połowie trasy pomiędzy Oslo a Trondheim, leży małe, urokliwe miasto – Otta, usytuowane pomiędzy dwoma pasmami górskimi – Jotunheimen i Rondane, co czyni z niego idealne miejsce do wypadów w góry. W Ottcie mieliśmy nadzieję na kupno butli z gazem. Ta sztuka udała się prawie w pełni. Prawie, ponieważ każde z nas potrzebowało jedną, dużą, 500 g butlę. W sklepie ogrodniczym i na stacji benzynowej, udało się kupić 5. Basiula i ja wciąż mieliśmy tylko jedną. Zrobiło się trochę nerwowo, możliwości zaopatrzenia powoli się kończyły. Czas nas gonił, wsiadamy do autobusu, który dowiezie nas do Vagamo, naszej jedynej nadziei na zakup brakującego gazu. Problemem był fakt, że w Vagamo mieliśmy tylko 15 min na kolejną przesiadkę do Bessheim, gdzie planowo miała się zacząć nasza górska przygoda. W autobusie siedzieliśmy trochę jak na szpilkach, wymyślając plany B, C i D na wypadek gdyby zakup gazu się nie powiódł. Wjeżdżamy do Vagamo, każdy z głową przylepioną do szyby w celu szybkiej lokalizacji potencjalnego źródła zaopatrzenia. Jest! Sklep turystyczny w pobliżu przystanku, musi się udać! Z szybkością błyskawicy wybiegamy we dwójkę w kierunku owego sklepu  ostatniej nadziei. Wpadamy do niego niczym bomba do piwnicy, rozglądamy się po półkach, uffff….jest! Piękna, duża, dobrej firmy i za rozsądną cenę butla mieszanki propan-butan-izobutan. Sprzedawca patrzył na nas z lekkim zadziwieniem, szczęśliwi daliśmy mu kartę, aby skasował z niej 99 NOK. Wracaliśmy do autobusu dumni niczym neandertalczyk z udanego polowania na mamuta. 


Trofeum w rękach zdobywczyni
Droga do Bessheim pięła się coraz wyżej i wyżej. Krajobraz wokół zmieniał się dynamicznie. Naszą ciekawość wzbudzała roślinność, od rzadkiego i niskiego lasu brzozowego po tereny bezleśne z niskimi krzewinkami. Pierwsze oznaki surowego klimatu. Ale to nic w porównaniu, jakie wrażenie zrobiły na nas dachy domów pokryte gęstą trawą! Zaczęła się burza mózgów o słuszności i zaletach takiego budownictwa. Dopiero 9 dnia pobytu, podczas wejścia na Galdhøppigen dałem upust swojej ciekawości i wprost zapytałem starszego Norwega po co im to. Okazało się, że pokrywanie trawą dachów to wielowiekowa tradycja, pozwalająca na dobrą izolację cieplną podczas srogich mrozów, a podczas upalnego lata trawa ma dobre właściwości wentylacyjne. Nie wnikając w szczegóły serdecznie podziękowałem za wyjaśnienie nurtującej mnie zagadki. Szkoda tylko, że ta tradycja powoli zanika…

Zielone dachy
Dojechaliśmy do Bessheim ok. godz. 16, wreszcie jest górzyście, ciągle pada. Nie mam pomysłu do jakiej jednostki osadniczej zaliczyć Bessheim. Nie jest to ani osada, ani przysiółek, ot kilka budynków o przeznaczeniu turystycznym. Krótki odpoczynek, jedzenie, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy na szlak. Ahoj przygodo! 

Zwarci i gotowi, plecaki ciążą okrutnie, jest radość :)
Początkowo idzie się nieźle, nie ma oszałamiającego nachylenia. Jednak ciągle przewalają się gęste czarne chmury nad naszymi głowami, a mocna mżawka utrudnia poruszanie. Idziemy za kopczykami oznaczonymi czerwoną literą T. Gdy wychodzimy na grzbiet zaczyna mocniej wiać. Po ok. 2,5 h marszu docieramy nad jezioro Bessvatnet, pierwszą noc spędzimy na wypłaszczeniu w jego pobliżu. Miejsce na nocleg z gatunku tych dobrych. Po drugiej stronie jeziora, z chmurami walczy potężny masyw Besshø, wysoki na ponad 2200 m n.p.m. (dokładna wartość, w zależności od źródła, waha się między 2196 a 2230 m n.p.m.). Szybko rozbijamy obozowisko, krzątamy się, gotujemy, przygotowujemy do snu. Jest pięknie pomimo deszczu, chłodu i silnego wiatru. Pełni pozytywnych wrażeń, po 24 h w podróży, z nadzieją na polepszenie pogody, kładziemy się spać. Intensywnie pracująca wyobraźnia i buzująca w żyłach adrenalina nie pozwalają na sen. Kolejne dni, uświadomiły mi, jak już wcześniej napisałem, jak ograniczone są możliwości mojej wyobraźni…


Ciągle pada, w dole zabudowania Bessheim




W pobliżu jeziora, na wypłaszczeniu postawiliśmy nasz pierwszy obóz
 

1 komentarz:

*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.